wtorek, 9 października 2012

Tylko 4 minuty…

Cóż, niedzielny start w Półmaratonie Rzeszowskim był określany przez uczestników co do pogody wszelkiego rodzaju epitetami nie koniecznie cenzuralnymi. Jak w sobotę cały dzień świeciło słońce i było cieplutko jak w lipcu, tak Niedziela już w nocy powitała nas chłodno i deszczowo. Cały czas zastanawiałem się czy podczas biegu choć troszkę odpuści i nie będzie padać. W sobotę po 16 już byłem odebrać zabawki na start, więc bez stresu pojechałem z moim sąsiadem Hubertem na start tak by być przed jedenastą. Niestety pogoda nie odpuściła ani przed, ani po starcie. Myślałem by biec w kurtce, jednak w efekcie zostawiłem ją w samochodzie. Ruszyliśmy punktualnie o 11. Zawodników było do połówki około 300 . Biegliśmy równo po około 15 minutach się rozgrzałem i cieszyłem się, że nie wziąłem kurtki. Mieliśmy do zrobienia dwie pętle po około 10,5 km Myślałem o zrobieniu czasu poniżej 2 godzin więc po pierwszym kółku powinno być poniżej godziny. Czas na półmetku miałem 00:59:49 nie wróżył nic dobrego, bo druga pętla z reguły jest słabsza. Łyczek żelu z kofeiną, izo i w drogę dalej. Deszcz co prawda nie padał ostro tylko lekko mżył. Hubert choć pierwszy raz startował na tym dystansie to szedł równo. Ostatnie 5-6 kilometrów zaczęliśmy przyspieszać i końcówka była naprawdę ostro, jednak na mecie zawitaliśmy z czasem 2:03:58. Może nie udało się złamać 2 godzin, ale biegło się naprawdę fajnie, i nawet pogoda tak nie doskwierała jak by się mogło wydawać. Zawsze mogło bardziej lać i wiać :D A wynik... za rok myślę że będzie lepszy... Na zdjęciu Ja, Hubert i moja córcia Ola.

sobota, 8 września 2012

BORÓWNO 2012 - MÓJ PIERWSZY IRONMAN… (cz II)

Do dystansu długiego czyli 3,8 km pływanie, 180 km rower i 42,2 km bieg przystąpiło 110 zawodników i 7 sztafet (3 osoby). Odliczanie zaczęło się punktualnie o 7:00. Trzy... dwa... jeden...
START ! Spokojnie, przede mną cały dzień. Puściłem tych co gonią, rozpływać się i równe tępo, bez nerwów... To mój plan na pływanie. Nie będę ukrywał, że pływanie nie stanowi problemu. Nie, nie chodzi o tempo np. poniżej godziny :D, ale ostatnio dwa miesiące dużo trenowałem podobne dystanse na jeziorze, więc i tu traktowałem to jak dobrą rozgrzewkę :) W połowie dystansu zacząłem odczuwać na szyi dopięty kołnierz od pianki, ale pomyślałem, że to dopiero początek obtarć i się nie myliłem. Pływanie ukończyłem poniżej 1:30, tak planowałem. Zmiana dość długa około 6 minut, ale przeciąż nie walczę tu o „pudło”, dla mnie czas to 15 godzin.
Na rower ubrałem długi rękaw, tak by za dużo energii nie tracić i spodenki z dodatkowym „pampersem” by za bardzo sobie nie poobijać to i owo :D Ruszyłem... słoneczko już zaczynało grzać i był lekki wiaterek, przynajmniej tak mi się zdawało. Trasa równa nie to co we Frydmanie. Miałem do zrobienia 6 kółek po 30 km. Czas planowany godzina na kółko (30 km/h) tak szło przez pierwsze dwa okrążenia i niestety kolejne coraz wolniej :( Pilnowałem by się nie odwodnić i co okrążenie żelik, baton czy banan na zmianę. Gdy zaczynałem 6 kółko byłem już wykończony, czas na zegarze wskazywał, że jeżdżę już blisko 6 godzin, „siedzenie” było już tak wyobijane, że najlepsza pozycja była „na pedały” czyli stojąc :) Kręcić, kręcić... nie przestawać byle skończyć rower... Starałem się nie myśleć o maratonie, ale T2 zbliżało się nieuchronnie. Zameldowałem się tam po blisko 7 godzinach jazdy. Nogi jak z waty. W strefie byłem około 10 minut, bo zaliczyłem WC i zapomniałem odstawić rower , więc mi się trochę zeszło.
Czas jaki mi został to 6,5 godziny - jest OK - pomyślałem. Sporo jak na maraton, ale czy wystarczy...? Osiem kółek po około 5,5 km, równa powierzchnia i tłum biegaczy. Ruszyłem spokojnie truchtem, pierwsze kółko 40 minut jak w pysk strzelił, szybka kalkulacja i wychodzi, że takie tempo daje 5:20 h – ponad godzinną rezerwę ! Muza z MP3 na uszy i zegar w ręce, trzymamy tępo... udało się to w zasadzie do 6 okrążenia. Wtedy pojawiła się kolka i musiałem przejść do marszu. Potem już tylko bieg i marsz na zmianę. Ostatnie okrążenie robiłem po ciemku, żonka podała mi latarkę i cały czas była ze mną i mi dopingowała, za co dla niej wielkie dzięki. Na trasie zostało tylko kilku walczących z długim dystansem. Metę przekroczyłem po 14:11:04, byłem szczęśliwy. Po za obitym „siedzeniem”, kilkoma obtarciami, bolącym kręgosłupem i mięśniami, czułem się dobrze. Po zawodach poczęstowano nas posiłkiem regeneracyjnym Ala kurczak z ryżem. Gdy wstawałem od stołu poczułem dreszcze zimna i lekki paraliż, wiedziałem, że organizm odmawia posłuszeństwa i jest wykończony...
Na koniec podziękowania dla organizatorów, za super imprezę, no może Izotronik był do d... , ale po za tym super ! Dzięki dla ludzi od bufetu za to, że byli do końca i raczyli nas wszystkim co było potrzebne i oczywiście kibicom. Dzięki moim rodzicom, że zostali z dziećmi, ale szczególne dziękuję moje żonce, że była tam ze mną... Teraz mogę powiedzieć – I AM IRONMAN ! ZAPRASZAM NA FILM !!!

środa, 5 września 2012

BORÓWNO 2012 - MÓJ PIERWSZY IRONMAN… (cz I)

Wyjechaliśmy w piątek wieczorem po pracy do Tarnowa, by odstawić naszą drugą córcię do dziadków, bo pierwsza już tam była, baaa prawie całe wakacje :) Kolacyjka, sprawdzenie jeszcze raz trasy dojazdu do Borówna, oraz pogody na weekend i spanie. Przyznam, że jeszcze tej nocy spało mi się o dziwo… szybko, czyli dobrze. Wstałem o 7 rano poranna toaleta i śniadanie, krótkie sprawdzenie czy wszystko jest na miejscu i jazda w drogę. Pogoda tego dnia nas nie rozpieszczała, lało prawie do południa, ale prognozy mówiły, że od północy ma się przejaśniać, więc byliśmy dobrej myśli i faktycznie za Łodzią zaczęło wychodzić słońce. Trasa mocno pofałdowana… przez remonty oczywiście, więc dojechaliśmy na miejsce dopiero o 17:30. Słonko już miało się ku zachodowi, ale było :) Organizacja na medal, wszystko jasne co, gdzie i jak ! Wstawienie roweru do strefy, pobranie numerka (48) oraz parę miłych prezentów od sponsorów (fajna latarka - szkoda, że różowa i koszulka z fajnego materiału), wieczorny apel i szczegóły techniczne co do trasy i takie tam… I na koniec oczywiście pasta party, czyli „ostatnia wieczerza” :D Ala spaghetti - smakowało, choć moja żonka robi lepsze :) Hotel zarezerwowaliśmy w Bydgoszczy jakieś 15 km od Borówna. Bez komentarza, moje niedopatrzenie i tyle. Na szczęście bez zbędnego kręcenia i stania zbyt dużo na światłach. W hotelu zameldowaliśmy się przed 22:00, szybki prysznic, przygotowanie worków do zmian T1 i T2 i do spania… i tu pierwsza „ściana”, czyli nie mogłem zasnąć chyba do 1 w nocy, a wstawałem o 4:30 !
Ze wstaniem jednak nie miałem problemu, od ponad roku 4-5 razy w tygodniu wstaję o 5 rano na trening, a po za tym adrenalina już była w górnych granicach :D Kawka, batonik i banan, to moje śniadanie. I tak na jedzenie nie miałem ochoty, ale wiedziałem, że trzeba się naładować… na tę „charówkę”. W T1 zameldowałem się przed 6:00, już tam kilku Batmanów stało i czekało na otwarcie strefy. Ostatnie dobicie koła i napełnienie bidonów Izo robiłem w ciszy. Odwieszenie worków, założenie pianki i… 300 metrowy spacerek do plaży, gdzie wszystko ma się zacząć. Słoneczko już wychodziło za horyzontu, będzie pogoda – pomyślałem. Żonka cały czas jest ze mną i kręci film, oraz mnie uspokaja, bo adrenalina chce już ze mnie chyba wyskoczyć :D Woda ciepła, tylko szukam boi gdzie mam płynąć i widzę jedną, a gdzie druga ? Ktoś pokazuje, że tam gdzie słońce, o cholera – pomyślałem, że to kawał drogi i do tego pod słońce – nieźle i tak cztery razy, baaa…

czwartek, 26 lipca 2012

III FRYDMAN TRIATHLON

Piątek i sobota przed startem były wolne od treningu. W sobotę po pracy pojechaliśmy z żonką i córciami Olą i Mają do Tranowa do Dziaków by odstawić dzieci i ruszyć nad Czorsztyn. Pogoda tego dnia była iście barowa, czyli lało od samego rana :-( Na szczęście jak wyjeżdżaliśmy z Rzeszowa zaczęło się wypogadzać. Myślę sobie... siur ze słońcem, byle jutro nie lało. Rok temu we Frydmanie zaczęło lać w połowie zawodów i już tak było do końca... niestety :-( Z Tarnowa wyruszyliśmy dość późno, bo po piątej, a przed nami około 140 km ! Z jednej strony zawody, z drugiej pierwszy raz zostawiamy obie dziewczynki z Dziadkami. Jak za dawnych lat, choć jakoś trochę dziwnie... Cóż to tylko jedna noc, bez moich szkrabów :-) Do Frydmana zajechaliśmy około siódmej. Zakwaterowanie i szybko na przystań by pobrać numer itp. Poczęstowano nas herbatką i swojskim serniczkiem... jak miło. Dowiedziałem się również, że trasa ta sama co w zeszłym roku, tak, że nie trzeba było dopracowywać szczegółów związanych ze zmianami, więc tylko szybkie spojrzenie na zalew i jazda po zakupy na kolację i śniadanie. Przed snem partyjka w bilard z żonką i jedno piwko na dobry sen :-)
Rano wstaliśmy późno, bo około 8:00. Stwierdziłem, że jak odprawę mamy o 10:15, a zawody zaczynają się o 11:30 to trzeba to wykorzystać na naładowanie baterii. Pogoda z rana taka sobie... nie leje, to najważniejsze. Trochę wieje i ciepła za bardzo nie ma, ale po za tym ok. Nawet na zawody to lepiej, jedynie żonka może trochę narzekać. Zajechaliśmy na przystań przed dziesiątą. Spotkałem kilka osób z zeszłego roku i kilka z Rzeszowa. Przy okazji pozdrowienia dla Darka, Romka i Sebastiana. Na odprawie pan Lucjan Habieda organizator i zarazem zawodnik omówił sprawy techniczne trasy i bezpieczeństwa. Po odprawie to już tylko rozgrzewka, szybko wskoczyć w piankę i do wody ! Bałem się temperatury, na szczęście miło się rozczarowałem, była naprawdę ciepła 18-19 stopni.
Ruszyliśmy z wody po sygnale... Od razu przycisnąłem ostro. Dystans 1500 m . Choć zawodników nie było zbyt wielu, to i tak cały czas o kogoś się obijałem. Jest dobrze, nie jestem ostatni (myślę sobie) , nawet kogoś wyprzedziłem. Z wody wyszedłem 30:36. Zmiana 2:47. Ruszam na 40 km rowerem i od razu... GÓRA ! Patrzę na zegarek, ooo? 37 minut ! Ja już prawie na szczycie, a w zeszłym roku dopiero z wody wychodziłem :D . Mija mnie dwóch zawodników, potem już samotnie do strefy zmian. Teren... wiedziałem, że jest mocno górzysty, to nie to co w Suszu... prawie równy BLAT :-) . Druga GÓRA i ostatnie około 15 km w miarę równa powierzchnia, pełny gaz... Strefę mijam z czasem 1:32:32 Szybka zmiana i ostatnie 10 kilometrów biegu. Na szczęście równa powierzchnia, na szczęście... nie leju i jest sucho. Niestety mija mnie jeszcze pięciu zawodników, ale i tak ostatnie 2,5 km przyspieszam, by metę minąć z czasem 1:00:09 ! Łączny czas 3:07:45, to o około 48 minut lepiej niż rok temu !!! Co prawda chciałem zejść poniżej 3h, ale i tak uważam wynik za duży sukces. Za rok będę walczył o 2:30 :D Muszę dodać, że cały czas pilnowałem by się nawadniać i po zmianach zjadałem po jednym żeliku. Jednak uważam, że to bardzo ważne. Z zeszłego roku wiedziałem, że organizatorzy zapewniają tylko wodę w strefach, więc cały „arsenał” miałem ze sobą :-) Po zawodach był pyszny swojski żurek i rozdanie dyplomów na które niestety musieliśmy trochę poczekać, bo wyszły jakieś problemy techniczne. W tym roku była foto-komórka, a nie czip jak w zeszłym roku i pewnie stąd problem. Ale i tak uważam, że było fajnie i organizacyjnie OK. Jak ktoś lubi kameralne imprezy, a nie tłumy i imprezy rozdmuchane przez media jak np. w Suszu, to jest to, polecam. I na koniec... organizatorzy mówią, że według prognoz długo terminowych, za rok pogoda będzie jeszcze lepsza :D Też tam będę... ZAPRASZAM NA FILM

sobota, 21 lipca 2012

Jutro Frydman !!!

Sobota drugi dzień odpoczynku przed niedzielnym startem we Frydmanie na dystansie olimpijskim 1,5 km pływanie – 40 km rower – 10 bieg. Pogoda dzisiaj nie za bardzo... leje w Rzeszowie i z tego co wiem podobnie jest w całej Polsce. Na szczęście jutro ma być lepiej, choć upałów nie będzie… byle nie lało ! Po Suszu miałem regeneracji dwa dni i... trening na mazurskim jeziorze w Lekartach. Tereny mazurskie przepiękne, ale do jazdy na szosówce... nie za bardzo. Podobnie było na zawodach w Suszu, co prawda o kostce brukowej w mieście wiedzieli wszyscy, to o reszcie trasy z dziurami to już nie. Jazda rowerem po tamtejszych drogach to istny „masaż” dla... stawów ! W każdym razie treningi na bieżąco - kilka pływań, jazd na rowerze i zakładek rower-bieg. Dzisiaj po pracy odstawiamy dzieci do dziadków w Tarnowie i sami z żonką jedziemy do Frydmana. Mam za sobą połówkę Ironman-a więc myślę, że jestem dobrze przygotowany. To ma być rewanż za zeszły rok, gdzie dostałem nieźle w tyłek, a czas prawie 4 godziny mówi sam za siebie :D Teraz będę walczył by złamać 3h. Jest to do zrobienia, wszystko zależy od rozłożenia sił i... rowerka. Są dwa solidnie podjazdy, jak nie spuchnę to będzie OK. :-)
Wyświetl większą mapę

poniedziałek, 16 lipca 2012

1/2 IRONMAN w Suszu !

No, urlop, urlop i po urlopie... Najwyższy czas napisać parę słów o Suszu. W sobotę 7 lipca miał się odbyć triatlon na dystansie 1/2 IRONMAN-a czyli 1,9 km pływanie, 90 km rower i 21,1 km bieg. Dzień wcześniej przyjechałem do teściów z rodzinką czyli z żonką i dwiema córciami. Od teściów do Susza jak się później okazało było 38 km, czyli całkiem blisko. Wieczorem wsiadłem w samochód i udałem się na miejsce imprezy, by pobrać numer, czip, wstawić rower do boksu itp. Przeszedłem się również po stoiskach z zabawkami do triathlonu. Jest w czym przebierać, ale na takie rowerki to jeszcze mnie nie stać :-( Pogoda zapowiadała się super, woda ciepła 22 stopnie i sucho. Nic, tylko myśleć o dobrym wyniku :-) Wieczorem był grill, ale jak przystało na... hmmm sportowca nic nie jadłem i... nie piłem ! Prawdę powiedziawszy byłem tak zestresowany, że na nic nie miałem ochoty. Jak wiadomo cały rok dużo trenowałem by się dobrze przygotować, ale w zeszłym roku też trenowałem, a we Frydmanie na dystansie olimpijskim 1,5-40-10 wypadłem bardzo blado i dostałem nieźle w tyłek, więc nie wiedziałem jak będzie... Rano wstałem wcześnie około 5, start miał się odbyć o 9. Słoneczko już świeciło ostro ! Pojechałem na start z żonką tak by być około 8 przy rowerze i się dobrze przygotować do zmian. Wkoło tłum, ruch jak na Marszałkowskiej. Spiker coś tam gada przez głośniki, muza w tle, fotoreporterów tłum i nagle... Hymn. Wszyscy baczność, czułem się jak na jakieś olimpiadzie :-) Serce mi już nieźle waliło ! Nagle sędzia wzywa by szybko się ubierać w pianki i do wody ! Wow ! Jak ten czas leci ! W wodzie stoję ramię w ramię z Marcinem Dorocińskim. Start z wody więc sędziowie nakazują by dopłynąć do startu między bojami. Tłum rusza, około 550 luda w wodzie, niezła sieczka, ale w końcu wszyscy pisaliśmy się na to !
START ! Sędzia wygwizdał. Ruszyli ! Jak stado piranii na żer ! Jeden wielki kocioł ! Ale... płynę ! Raz ja kogoś, raz ktoś mnie i tak dobrą chwilę. Myślę sobie zaraz "szybcy" pójdą do przodu to się rozluźni, ale jakoś nic z tego ?! Przy pętli w połowie patrzę prze de mną tłum, ale... za mną też spora grupka ! Od połowy przyspieszam, jest nieźle woda ciepła i czuję, że płynie się dobrze. Wychodzę z wody z czasem 00:43:17. Biegnę... o dziwo ! Nie mam skurczy i nawet nie jestem zmęczony. Patrzę błagalnym wzrokiem na sędziego gdzie mam biec, bo niestety za bardzo nie obadałem trasy. Sędzia sprawnym ruchem nakazuje kierunek. Ćwiczyłem zmiany ale nie wziąłem poprawki na długość dobiegu do strefy. Czas T1 00:04:14 i tak nieźle myślę sobie.
Ruszam na rower trzy pętle po 30 kilometrów. Jest CIEPŁO ! Słonko zaczyna grzać ! Na szczęście na rowerze jest wiaterek no i mam dwa bidony ! Ruszam ostro zaraz za Piotrem Adamczykiem jadę za nim kilka kilometrów, potem mi trochę odjeżdża. Staram się jechać równo tak na około 30 km/h. Piję dużo by się nie odwodnić. Po pierwszej pętli uzupełniam płyny dolewam izotronic i ruszam na drugą pętle. Zaczynam wyprzedzać na początku widzę, że jakieś dziewczyny, ale za moment i paru gości. Zjadam żelik na wzmocnienie i wypijam kilka łyków Izo. Słonko grzeje, ale czuję, że mam siły. Myślę sobie... daj ostro, a na bieganiu będzie co mam być. I tak robię na ostatniej pętli cisnę ile fabryka daje ! Zaczynam wyprzedzać, nagle doganiam jakiegoś gościa na SUPER maszynie ! Takiej z włókna szklanego co kosztuje nie mniej jak 10000 złociszy ! Wyprzedzam... muszę dodać, że moja strzała to 26 calowe koła i jakoś przy wszystkich to taka mała się wydaje, ale za to przednia tarcza 56 zębów !!! Daje do myślenia... Zaczynam z gościem iść na zmianę i nagle sędzia nam grodzi palcem. Niestety w ostatniej chwili sędziowie zdecydowali, że zawody mają się odbyć w konwencji bez draftingu! Odpuszczam... do T2 jakieś 5 km. Rower 3:04:14 , nieźle ! T2 00:03:05 Łyk Izo , żelik i... ruszam, niestety grzeje coraz bardziej, a wiaterku już nie ma ! Trzy pętle wzdłuż jeziora po około 7 km na trasie 3 punkty z wodą, izo i batonami. Decyduję, że będę w każdym wypijał kubek wody lub izo, by się nie odwodnić. Ale... biegnę, cały czas biegnę, wolniutko ale jednak... Mijam się z Tomaszem Karolakiem i innymi gwiazdami, na trzeciej pętli widzę jakiegoś chłopaka leżącego na ławce i przy nim kilka osób i ktoś już dzwoni po karetkę. Potem okazało się, że to Piotr Adamczyk zasłabł, chyba od odwodnienia. Szkoda bo w zeszłym roku ukończył.
Metę mijam z czasem 6:28:40 !!! Poniżej 6:30, super Jestem zmęczony, ale szczęśliwy ! Udało się i nawet trochę powalczyłem :-) Teraz wiem, że mogę to zrobić poniżej 6 godzin ale to za rok... w Suszu.ZAPRASZAM NA KRÓTKI FILM

sobota, 30 czerwca 2012

PODSUMOWANIE...

Do zawodów w Suszu został równo tydzień, tak się składa, że jutro czyli 1 lipca po za tym że jest finał Euro Hiszpania-Włochy to dokładnie dwa lata temu rzuciłem palenie! A paliłem sporo, 20 i więcej dziennie ! Rzucanie to był czysty spontan... poszedłem do sklepu po fajki i... nie kupiłem ?! Potem to zrobiłem jeszcze z 10 razy tego dnia :D Plan był prosty wytrzymać dzień... potem 3 dni i miesiąc. I tak już dwa lata będzie. Wtedy też kupiłem szosówkę i tak zacząłem zabawę z Triathlonem. Trenowałem jak mogłem, a, że mogłem niewiele... to 3-4 razy w tygodniu musiało wystarczyć. Starałem się robić każdą dyscyplinę przynajmniej raz w tygodniu, choć w zimnie robiłem tylko pływanie i bieg. Miałem wystartować za rok w zawodach, na początek... olimpijski 1,5-40-10 co udało mi się we Frydmanie 24.07.11 i też jak widać wkrótce będzie rocznica :-) Była to istna droga przez mękę, zresztą zapraszam do Pierwszego wpisu na blogu "Mój pierwszy triathlon !!!". Wtedy też zacząłem pisać bloga i notować treningi. W tym czasie przepłynąłem 226 km, przejechałem 1457 km i przebiegłem 1176 km. Z tego co widać w ciągu niecałego roku wypływałem Ironmana :D , rower najsłabiej, bo niestety nie mam trenażera i w zimie szedł w odstawkę... Czy coś osiągnąłem...? Nie za wiele, ale kilka małych sukcesów jest :-) Pamiętam jak dzisi, gdy po pracy oznajmiłem żonce, że ubieram buty i idę „polatać”. Popatrzyła na mnie jak na wariata, cóż trochę prawdy w tym było... Pierwszy trening może z 500m ? Zmachany jak po maratonie, potem było coraz lepiej 10 km... 15..., teraz biegam do 20 i jest ok. Co prawda dwa maratony już ukończyłem ale całe od startu do mety w biegu jeszcze nie. To jeszcze przede mną. Pływanie... to już inna bajka, a muszę powiedzieć, że na razie wszystko to bez trenera. Postępy zrobione głównie w ostatnim sezonie. Nauka delfina i nawrotów na basenie. Pływam teraz na treningach po 1000 do 2000 m delfinem i nawet nie jestem bardzo zmęczony, a jeszcze rok temu 200 m graniczyło z cudem ! Pewnie dobry trener by się za głowę złapał co do techniki, ale puki co radzę sobie jakoś sam. Waga też poprawiona z prawie 90 kg do 74 kg przy wzroście 166cm to i tak jakieś 15-16 kg !!! Choć marzy mi się zejść poniżej 70... Susz tuż, tuż, a Borówno za dwa miesiące. Czy to będzie Ironman ? To się jeszcze okaże...

środa, 25 kwietnia 2012

Relacja z Cracovia Maraton 2012

W sobotę po porannym basenie i 4 godzinach pracy (trwały chyba wieczność :-)) zapakowaliśmy naszą Mazdę i ruszyliśmy oczywiście na Tarnów do dziadków. Planowałem nocleg w Krakowie, ale w efekcie stwierdziłem, że najlepiej będzie jak rano pojadę pociągiem i tak zrobiłem... Wstałem o 3, cóż wstawanie skoro świt chyba już mi weszło w krew :-) Kawka i kromeczka z wędlinką na start, potem jazda pociągiem i jestem w Krakowie gdzie na Błonia dostałem się jak burżuj Taxi . Słoneczko już się od rana przebija przez chmury, zapowiada się słoneczny dzień. Na miejscu gdy dotarłem byli już pierwsi Maratończycy :-) O dziwo czas do startu płyną mi szybko. W między czasie wypiłem dwie kawy (jedna GRATISOWA :-)) i zjadłem batona proteinowego. Organizację oceniam na pięć ! Wszystko jest: darmowa kawa, śniadanie w postaci kromek „WARSA” z czym chcesz, ze dwadzieścia TOI-TOI i o co się w drodze martwiłem depozyt. Co mnie jedynie dziwi to promocja firm sportowych. Moim skromnym zdaniem w takich miejscach, chcąc oczywiście się wypromować ceny powinny być powiem delikatnie umiarkowane jeśli nie minimalne, a były ZAPOROWE. Już nie chcę porównywać do cen na allegro, ale choćby do normalnego sklepu to były dwu i trzykrotnie wyższe, oczywiście nie wszystko ale większość, cóż pogratulować, fakt można tam „wydoić” klienta :D Wracając do tematu, na godzinę przed startem było już całkiem ciepło i dużo słońca, i w zasadzie bez chmurki :-) Przebrałem się w ciuszki i resztę zaniosłem do depozytu. Na starcie było już sporo ludzi. Start podzielony na sektory, chłopaki na motorach, muza i w ogóle pozytywny nastrój. Rozgrzewka i rozmowa z żonką przez telefon jak ma jechać, bo planuje z dziadkiem i Olą przyjechać na metę by mi trochę pokibicować. Na kilka minut przed startem ustawiam się w swoim sektorze 4:30-4:45 – jest ciasno... mały stresik... odliczanie... i... START i... nic :-) Niestety jak się ma czas 4:30 to trzeba poczekać, linię startu przekroczyłem jakieś 2 minuty po strzale. Stres, wypite 3 kawy zaczęły mi uciskać na wentyl i zamiast o tempie, myślałem o WC Na szczęście po okrążeniu Błoni jakieś 5 km przy wodopoju dorwałem „budkę” i… ulga do kwadratu, chyba wiaderko… tu jeszcze był luzik. Trzymałem się „zająca” i szło bardzo dobrze. Przy 17 km padło mi MP3 i koniec powera, jeszcze mniej więcej w tym samym czasie zobaczyłem czołówkę biegnącą w przeciwnym kierunku. Masakra ich jeden krok, to jak moich 3 albo i 4 sprawdzam... a oni są już gdzieś na 30 km ! No, no mnie do nich jeszcze trochę :D Połówkę minąłem z czasem około 2:20 i to by było tyle... jeszcze jakoś truchtem do 25 doleciałem, a potem niestety skurcze ud i szybki marsz wydał się ciężki, każda próba biegu kończy się skurczami, odpuszczam, pozostaję przy szybkim marszu i tak do około 30 kilometra, potem zaczynam krótkie odcinki biegnąć. Pogoda zaczyna się psuć, nadciągają czarne chmury i dosłownie i w przenośni, wieje, zaczyna mi być zimno. Na około 35 kilometrze wpadam na pomysł by użyć stopera wstecznego, ustawiam i alarm władcza się co 2 minuty i tak dwie minuty bieg i dwie minuty szybki marsz i tak docieram do mety... z czasem 5:26:56 brutto (5:24:22 netto) Życiówka poprawiona ! Teraz wiem, że chcąc nazywać się maratończykiem trzeba przebiec go od startu do mety, to wyzwanie jeszcze przede mną... Dzięki za doping żonce, tacie i mojej córci Oli

sobota, 31 marca 2012

Trening..., trening... sezon otwarty !

Końcówka marca niestety przedstawia się bardzo chłodno i deszczowo. W zasadzie od tygodnia pogoda coraz gorsza :-( Ale wróćmy do treningów... Jak już wspomniałem na ostatnim blogu, zaplanowałem w ostatni weekend trening rowerowy Rzeszów-Tarnów i z powrotem... i tak zrobiłem :-) W zeszłą sobotę po pracy, około 14:00 ruszyłem rowerem w trasę do Tarnowa. Zaznaczyć muszę, że był to mój 3 trening rowerowy w tym sezonie i rano już miałem jeden trening na basenie (3000m) Założenia miałem jak zwykle ambitne, czyli 90 km zrobić w 3 godziny :D ( średnia prędkość około 30 km/h ) Więc... ruszyłem żwawo i z power-em ! Cóż przerażała mnie nieco wizja 90 km... kryzys przyszedł stosunkowo szybko, na około 30 kilometrze. Kryzys to tylko połowa problemu, druga to to, że organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa :-( Skurcze ud... niestety musiałem zwolnić do około 20 km/h i przełożenia też używałem te lżejsze. Do 60 km, każdy kilometr to wieczność ! Potem krótki postój i żelik na wzmocnienie, duuużo wody z bukłaka na plecach ( na szczęście dobrze zaopatrzyłem się w płyny ) i start na ostatnie 30 km. Było nieco lepiej, choć musiałem uważać by mnie nie złapał skurcz i... siedzenie już bolało :D Czas na mecie 4:16 brutto (postoje na światłach i przerwa), 4:01 netto, średnia prędkość wyszła 22 km/h . Z tym tempem mogę zapomnieć o Ironmanie ! Taaak, na szczęście to tylko trening, ale... jutro powrót ! MASAKRA ! W niedzielę pogoda była piękna i ciepło, ruszyłem nieco szybciej 13:28 (z soboty na niedzielę zmiana czasu i po południu jasno o godzinę dłużej ), żonka z dziećmi samochodem wyjechały później. Tym razem wyluzowałem... i założyłem nawet do 5 godzin jazdy ( tak na wszelki wypadek ) Start był ok (na zdjęciu) , tylko tyłek mnie nieco bolał i nie mogłem się ułożyć :D Po chwili jednak już było ok i jechałem spokojnie, choć... tempo około 30 km/h ! 10… 20… 30 km i... nic nie boli, patrzę średnia prędkość 25-30 km/h Jadę dalej i czekam kiedy nogi odmówią posłuszeństwa ! 40... 50... 60 km i... czas około 2 godziny ! Krótki przystanek na żelik i start na końcówkę. Czas w domu brutto 3:25, netto 3:09 !!! Średnia prędkość 27 km/h, no to już coś :-) Co ważne, więcej jazdy na leżaku, wymusił to bolący tyłek i... muszę przyznać, że ta pozycja zdecydowanie korzystniej wpływa na mniejsze „zużycie materiału” :D Co do dalszych treningów, to bez zmian, wtorek basen 3000m, czwartek dłuższe wybieganie 17 km i dzisiaj basenik... 4000m ! Jutro planowana jest „zakładeczka” rower 40km i bieg 10km, trochę pogoda nie za bardzo, ale co tam :-)

sobota, 24 marca 2012

Szaleństwo..., szaleństwo..., szaleństwo... !!!

Witam, po kolejnym treningowym tygodniu. I tym razem nie było inaczej jak... cztery treningi. W niedzielę pierwsze długie wyjeżdżenie na rowerze – 48km z średnią prędkością 25km/h. Potem we wtorek basen 3000m i czwartek delikatnie... bo zaspałem... 10km bieg. Tytuł jaki dałem ma na myśli trzy ekstremalne wyczyny moim oczywiście skromnym zdaniem :-) Pierwszy to dzisiaj oczywiście basenik i 3000m (1600 delfin, 400 grzbiet i 1000 kraul ze średnim czasem 1:19:31) i by nie było nic w tym dziwnego gdyby nie fakt, że to nie koniec, bo po pracy ruszam do Tarnowa do dziadków, ale... na rowerze, czyli jakieś 90km i jutro nie inaczej jak powrót do Rzeszowa, oczywiście... na rowerze :-) Uff, zobaczymy jak będzie...? Drugie szaleństwo to, że zapisałem się w tym tygodniu na Borówno i nawet już wpłaciłem wpisowe ( tak by się nie rozmyślić :-)) Pech chciał, że jakoś dziwnym trafem kliknęło mi się nie na średni, a na DŁUGI dystans, czyli... IRONMAN. No, to dopiero szaleństwo, nie ukrywam, że mam w gaciach :D Szczerze..., nie wierzę, że się uda, ale do odważnych świat należy... ponoś :-) I trzecie szaleństwo, na szczęście niebezpośrednio moje, ale... Patrzę sobie na wyczyny naszego rządu w sprawie reformy emerytalnej, patrzę sobie na Pana Tuska, który bawi się w, hmmm... Chrystusa i próbuje wskrzeszać TRUPA, czyli ZUS, a w zasadzie fundusz emerytalny. Fakt, że w dzisiejszych czasach, społeczeństwo nie jest ku prokreacji i niestety się starzejemy. 67... 70... 80... lat, co za różnica ;D To naprawdę SZALEŃSTWO ! Nie tędy droga ! Pierwsza zasada rynku... walcz z monopolem ! W Polsce ZUS to jedyna instytucja która nie ma konkurencji i dlatego jest jak jest. Wystarczy, by im dać coś do rywalizacji, a zaraz zmniejszą się GMACHY ZUS-owskie, ilości pracowników i... dyrektorów , oraz biurokracja i zaraz było by więcej na nasze emerytury... To taka moja dygresja, na koniec, dzisiejszego bloga...