sobota, 8 września 2012

BORÓWNO 2012 - MÓJ PIERWSZY IRONMAN… (cz II)

Do dystansu długiego czyli 3,8 km pływanie, 180 km rower i 42,2 km bieg przystąpiło 110 zawodników i 7 sztafet (3 osoby). Odliczanie zaczęło się punktualnie o 7:00. Trzy... dwa... jeden...
START ! Spokojnie, przede mną cały dzień. Puściłem tych co gonią, rozpływać się i równe tępo, bez nerwów... To mój plan na pływanie. Nie będę ukrywał, że pływanie nie stanowi problemu. Nie, nie chodzi o tempo np. poniżej godziny :D, ale ostatnio dwa miesiące dużo trenowałem podobne dystanse na jeziorze, więc i tu traktowałem to jak dobrą rozgrzewkę :) W połowie dystansu zacząłem odczuwać na szyi dopięty kołnierz od pianki, ale pomyślałem, że to dopiero początek obtarć i się nie myliłem. Pływanie ukończyłem poniżej 1:30, tak planowałem. Zmiana dość długa około 6 minut, ale przeciąż nie walczę tu o „pudło”, dla mnie czas to 15 godzin.
Na rower ubrałem długi rękaw, tak by za dużo energii nie tracić i spodenki z dodatkowym „pampersem” by za bardzo sobie nie poobijać to i owo :D Ruszyłem... słoneczko już zaczynało grzać i był lekki wiaterek, przynajmniej tak mi się zdawało. Trasa równa nie to co we Frydmanie. Miałem do zrobienia 6 kółek po 30 km. Czas planowany godzina na kółko (30 km/h) tak szło przez pierwsze dwa okrążenia i niestety kolejne coraz wolniej :( Pilnowałem by się nie odwodnić i co okrążenie żelik, baton czy banan na zmianę. Gdy zaczynałem 6 kółko byłem już wykończony, czas na zegarze wskazywał, że jeżdżę już blisko 6 godzin, „siedzenie” było już tak wyobijane, że najlepsza pozycja była „na pedały” czyli stojąc :) Kręcić, kręcić... nie przestawać byle skończyć rower... Starałem się nie myśleć o maratonie, ale T2 zbliżało się nieuchronnie. Zameldowałem się tam po blisko 7 godzinach jazdy. Nogi jak z waty. W strefie byłem około 10 minut, bo zaliczyłem WC i zapomniałem odstawić rower , więc mi się trochę zeszło.
Czas jaki mi został to 6,5 godziny - jest OK - pomyślałem. Sporo jak na maraton, ale czy wystarczy...? Osiem kółek po około 5,5 km, równa powierzchnia i tłum biegaczy. Ruszyłem spokojnie truchtem, pierwsze kółko 40 minut jak w pysk strzelił, szybka kalkulacja i wychodzi, że takie tempo daje 5:20 h – ponad godzinną rezerwę ! Muza z MP3 na uszy i zegar w ręce, trzymamy tępo... udało się to w zasadzie do 6 okrążenia. Wtedy pojawiła się kolka i musiałem przejść do marszu. Potem już tylko bieg i marsz na zmianę. Ostatnie okrążenie robiłem po ciemku, żonka podała mi latarkę i cały czas była ze mną i mi dopingowała, za co dla niej wielkie dzięki. Na trasie zostało tylko kilku walczących z długim dystansem. Metę przekroczyłem po 14:11:04, byłem szczęśliwy. Po za obitym „siedzeniem”, kilkoma obtarciami, bolącym kręgosłupem i mięśniami, czułem się dobrze. Po zawodach poczęstowano nas posiłkiem regeneracyjnym Ala kurczak z ryżem. Gdy wstawałem od stołu poczułem dreszcze zimna i lekki paraliż, wiedziałem, że organizm odmawia posłuszeństwa i jest wykończony...
Na koniec podziękowania dla organizatorów, za super imprezę, no może Izotronik był do d... , ale po za tym super ! Dzięki dla ludzi od bufetu za to, że byli do końca i raczyli nas wszystkim co było potrzebne i oczywiście kibicom. Dzięki moim rodzicom, że zostali z dziećmi, ale szczególne dziękuję moje żonce, że była tam ze mną... Teraz mogę powiedzieć – I AM IRONMAN ! ZAPRASZAM NA FILM !!!

środa, 5 września 2012

BORÓWNO 2012 - MÓJ PIERWSZY IRONMAN… (cz I)

Wyjechaliśmy w piątek wieczorem po pracy do Tarnowa, by odstawić naszą drugą córcię do dziadków, bo pierwsza już tam była, baaa prawie całe wakacje :) Kolacyjka, sprawdzenie jeszcze raz trasy dojazdu do Borówna, oraz pogody na weekend i spanie. Przyznam, że jeszcze tej nocy spało mi się o dziwo… szybko, czyli dobrze. Wstałem o 7 rano poranna toaleta i śniadanie, krótkie sprawdzenie czy wszystko jest na miejscu i jazda w drogę. Pogoda tego dnia nas nie rozpieszczała, lało prawie do południa, ale prognozy mówiły, że od północy ma się przejaśniać, więc byliśmy dobrej myśli i faktycznie za Łodzią zaczęło wychodzić słońce. Trasa mocno pofałdowana… przez remonty oczywiście, więc dojechaliśmy na miejsce dopiero o 17:30. Słonko już miało się ku zachodowi, ale było :) Organizacja na medal, wszystko jasne co, gdzie i jak ! Wstawienie roweru do strefy, pobranie numerka (48) oraz parę miłych prezentów od sponsorów (fajna latarka - szkoda, że różowa i koszulka z fajnego materiału), wieczorny apel i szczegóły techniczne co do trasy i takie tam… I na koniec oczywiście pasta party, czyli „ostatnia wieczerza” :D Ala spaghetti - smakowało, choć moja żonka robi lepsze :) Hotel zarezerwowaliśmy w Bydgoszczy jakieś 15 km od Borówna. Bez komentarza, moje niedopatrzenie i tyle. Na szczęście bez zbędnego kręcenia i stania zbyt dużo na światłach. W hotelu zameldowaliśmy się przed 22:00, szybki prysznic, przygotowanie worków do zmian T1 i T2 i do spania… i tu pierwsza „ściana”, czyli nie mogłem zasnąć chyba do 1 w nocy, a wstawałem o 4:30 !
Ze wstaniem jednak nie miałem problemu, od ponad roku 4-5 razy w tygodniu wstaję o 5 rano na trening, a po za tym adrenalina już była w górnych granicach :D Kawka, batonik i banan, to moje śniadanie. I tak na jedzenie nie miałem ochoty, ale wiedziałem, że trzeba się naładować… na tę „charówkę”. W T1 zameldowałem się przed 6:00, już tam kilku Batmanów stało i czekało na otwarcie strefy. Ostatnie dobicie koła i napełnienie bidonów Izo robiłem w ciszy. Odwieszenie worków, założenie pianki i… 300 metrowy spacerek do plaży, gdzie wszystko ma się zacząć. Słoneczko już wychodziło za horyzontu, będzie pogoda – pomyślałem. Żonka cały czas jest ze mną i kręci film, oraz mnie uspokaja, bo adrenalina chce już ze mnie chyba wyskoczyć :D Woda ciepła, tylko szukam boi gdzie mam płynąć i widzę jedną, a gdzie druga ? Ktoś pokazuje, że tam gdzie słońce, o cholera – pomyślałem, że to kawał drogi i do tego pod słońce – nieźle i tak cztery razy, baaa…