wtorek, 4 listopada 2014

Start odbył się w niedzielę o godzinie 9:30. Nie ukrywam, że po ostatnim szaleństwie na TATRAMAN-ie odpuściłem nieco treningi tz. zmniejszyłem nieco jednostki i czas treningu, więc wybiegania za bardzo nie było. Pogoda jak nigdy cały tydzień pochmurno i zimno, a w niedzielę SŁONECZKO i CIEPEŁKO ! Dzień wcześniej rano miałem małe wybiegano tak na 12-14 km, lajtowo bez obciążeń itp. Na start pojechałem sam, dziewczyny smacznie jeszcze spały. Zaparkowałem mojego bolida i ruszyłem lekkim truchcikiem w kierunku Galerii gdzie usytuowany był start i meta. Na miejscu zaraz spotkałem Romka który już rozgrzewał się do startu. Syn Romka miał pełnić funkcję fotoreportera naszego, za co wielkie dzięki. Powietrze było rześkie, jeszcze nie grzało ale słoneczko już ładnie świeciło. Rozgrzewkę mieliśmy w namiocie przy muzyce i jakaś ładna dziewczyna prowadziła fitness. Kilka wygibasów w rytm muzyki i człowiek już się trochę zasapał :-) A gdzie dopiero 42 km !!! No ale powiedziało się Aaa to trzeba i Bee. Na starcie było nieco ponad 500 śmiałków, kiedyś to była imponująca ilość, dziś… to garstka w porównaniu do gigantów Kraków, Poznań czy Warszawa. Ale to nic, ważne, że w końcu i Rzeszów zaczyna coś robić w tym kierunku.
Ruszyliśmy wszyscy delikatnie, ja razem z Romkiem, równo. Bez ciśnienia tak jak przystało na długodystansowca :-) Słoneczko ładnie zaczęło świecić, a wkrótce i grzać. Biegliśmy rozmawiając o mijającym sezonie itp. Postanowiłem pierwsze kółko zrobić w tempie Romka, a potem zobaczymy. Plan był prosty – przebiec cały dystans i tyle. Postoje miałem tylko w punktach wolontariuszy gdzie szybko dostarczałem paliwa i wody i nawet na pierwszym okrążeniu było Izo ale się skończyło… :-(
1/2 biegu kończę z czasem 2:04 a jest to ta lżejsza połówka.
Ruszamy na drugą rundkę… Słoneczko już nieźle daje, ciepełko też bije po gębie, ale czuję, że dam radę. Patrzę tylko za kolejnymi punktami z wodą i czekoladą. Gdzieś na 27 km Romek przyspiesza, choć raczej to ja zwalniam. Czuję już nogi i zmęczenie, ale… walczę. Jeszcze jeden zakręt, jeszcze jeden podbieg i ostatni postój gdzieś na 35 km. Już jestem nieźle zmachany, ale ruszam w ostatnią trasę do Żwirowni (tam zawsze w lecie pływam :-) ) Nad jeziorem już tylko walczę ze sobą, zawracam za jeziorem i… ostatni łyk wody z bidonu i ostatnie 3 km do mety niestety na zmianę bieg i marsz. Po prostu walczę z bólem nóg, pleców i ogólnym wycieńczeniem. Na metę wpadam z czasem 4:35 myślę, że nieźle choć nie tak jak chciałem. Na mecie witają mnie moje dziewczyny Żonka, Ola i Maja. Plan Prawie zrobiony zabrakło 3 km ale i tak wynik dobry… jak dla mnie i oczywiście życiówka poprawiona o 43 minuty !

środa, 3 września 2014

TATRAMAN czyli… EXTREME TRIATHLON PL

Cóż jest poniedziałek 1 września 2014 roku. Siedzę w pracy i zastanawiam się co napisać o moim ostatnim starcie w Tatraman. Tym razem pojechałem w piątek sam, to znaczy zawiozłem córcię do Babci i wsiadłem w auto i ruszyłem do Niedzicy nad zalewem Czorsztyńskim. Trasę dość dobrze znam bo byłem tam już 3 razy w sąsiedniej wiosce Frydmanie na 1/4 IM Pogoda piękna, choć zapowiadali na jutro przelotne opady, ale na szczęście ciepło coś ponad 20 stopni. Choć tutaj w terenie Tatr często nijak to się ma do rzeczywistości :-)
Po przybyciu na miejsce około 17 zauważyłem, że wszystko dopiero się rozkłada. Zamieniam kilka słów z Panem Lucjanem-organizatorem i dowiaduję się, ze jest to impreza niskobudżetowa, czyli za wielu sponsorów nie udało się pozyskać. Nic dziwnego, dla niespełna 30 szaleńców…? Tak, tak… tylko niecałe 30 osób podjęło to wyzwanie ! I powodem nie jest tu bynajmniej (tak mi się wydaje) strach ale po prostu słaba promocja i tyle. Spowodowane to jest dość późnym załatwieniem pozwoleń i takich tam… Ale nie będę się nad tym rozwodził. Pobrałem pakiet startowy i pojechałem na kwaterę się zameldować. O 20 była odprawa techniczna. Gdzie dowiedzieliśmy się, na co się piszemy :o Jako, że pierwszy raz startuję w zawodach gdzie trasa start-T1-T2-meta nie są w jednym miejscu, więc po odprawie musieliśmy zdać depozyty do T2 i T3 czyli po zawodach. Wieczór był ładny i dość ciepły, nie wiem czemu ale tej nocy jakoś nie mogłem zasnąć, chyba trochę się denerwowałem, a przecież nie był to dla mnie pierwszy raz…
Rano wstałem o 4:30 jak zwykle poranna toaleta, kawka i bułeczka. Na starcie zameldowałem się o 5:30 i zaraz skapnąłem się, że zapomniałem Izotronic na rower ! W auto i na kwaterę, po zabraniu, odstawiłem auto na parking (bezpłatny) i na start . Dzięki miłym Słowakom za podrzucenie na start, bo jednak z parkingu był kawałek. Na starcie już wszyscy się przygotowywali. Atmosfera była super, można było z kim pogadać, czy uzyskać informację. Temperatura wody około 19 stopni i bez mgły. Jak na tę porę dnia dość ciepło.
Wystartowaliśmy kilka minut po siódmej, wskoczyłem do wody tuż przed startem i od razu uderzył mnie chłód, a przede mną 2 kilometry… Płynąłem równo, bez ciśnienia ale mocno, po chwili już było nieźle. Trasa pływacka usytuowana była miedzy dwoma zamkami w Niedzicy i Czorsztynie. Pod skarpą na której stał zamek jest skała wystająca na której ponoś opalał się sam Janosik :D Stanowiła ona punkt zwrotny, po opłynięciu jej powrót. Z wody wyszedłem po 50 minutach… słabo, ale był moment, że nieco mnie zniosło i musiałem troszkę prostować. W strefie małe manicure :-) zagryzienie batona i ruszamy na wycieczkę rowerową… w góry ! Początek do granicy, a nawet kilka kilometrów za granicą było ok., tempo 30-40, lekkie wzniesienia nic poważnego. W pewnym momencie wolontariuszki kierują nas w prawo. Zakręt i… góra. No to się zaczyna – pomyślałem sobie. W zasadzie nie ma co się rozpisywać od 10 do 33 kilometra cały czas w górę. Momentami myślałem, że może coś im się pomyliło i wjeżdżamy od razu na Kasprowy :D Za każdym wzniesieniem myślałem, że to koniec, a tam kolejny podjazd, nie było końca… Na 33 kilometrze są dziewczyny z wodą i bananami, chwila oddechu. Potem zjazd i główna droga na szczęście w dół. I tak jakieś 10 km.
Z jęzorem na wierzchu trudno jest się rozglądać, ale zaznaczyć muszę, że widoki przepiękne, objeżdżamy całe tatry do okoła, lasy, potoki, po prostu natura. Potem kolejna wspinaczka do tego pod wiatr, nic tylko sama przyjemność :P Klnę jak szewc. Zauważam, że jazda pod górę to męka i wszyscy mnie wyprzedzają, natomiast z góry i po prostej idę jak strzała. Jedno to pewnie przełożenia, a drugie to jak zwykle mało treningu na dużej kadencji. Cóż jak już się wykląłem, popłakałem i miałem wszystkiego dość to po chyba setnej wspinaczce koniec jazdy pod górę i ostatnie 5-8 km zjazdu. Rower kończę z czasem nieco ponad 4h – MASAKRA ! A przede mną jeszcze bieg i to jaki ! Szybka zmiana czyli… 7 minut :D Zabieram bułkę z jakąś padliną i ruszam. Pogoda piękna nieco wietrznie ale ciepło. Tak sobie biegnę i szukam gdzie to mam skręcić na szlak i dobiegam do chłopaka co kieruje rowery do strefy zmian. Pytam – bieg to prosto ? A on – nie, musisz się wrócić do potoku ! I znów klnę pod nosem, nie dość, że czas bida… to jeszcze 15 minut biegu GRATIS ! Wracam na trasę i ruszam na 17 kilometrów asfaltem, trasa w miarę równa, ale pozory mylą, cały czas lekko do góry. Biegnę 4-6 minut i 2 szybki marsz z wciągnięciem dwóch łyczków Izo by się nie odwodnić. Z czasem zmiana dwa na dwa, a na koniec gdy już mijam setny chyba zakręt kolejne wzniesienie, gdy już myslę , że te 17 kilometrów się nie skończy, gdy już myślę, że zaraz będzie po Izo i chyba się odwodnię, zauważam samochód GOPR i chłopaków czekających na nas z wodą i kierujących na szlak na Kasprowy. – Jeszcze tyko godzinka szybkiego marszu – mówią chłopaki po słowacku. Szybkiego…? Chyba nie wiem co to jest ? Jestem nieźle odwodniony, wypijam ze 3 kubki wody i napełniam bukłak w plecaku. Ruszam na ostatni „spacer farmera” :-) Można tak powiedzieć, bo nogi jak z ołowiu do tego cały czas lekkie przykurcze, ale walczę i wspinam się coraz wyżej, a szczytu nie widać ?! W pewnym momencie Słowaczka która mnie wyprzedziła (jedna z dwóch dziewczyn na tym wyścigu) krzyczy – JEST, widać koniec ! Przyspieszamy i na metę wpadam z czasem 8:59:13 Cóż daleki od ideału i miejsce też nie będę się chwalił, ale było nieźle, a w zasadzie SUPER ! To impreza którą każdemu polecę. Jeśli myślisz, że wszystko wiesz o triathlonie to zapraszam na Tatraman-a… za rok. Ja na pewno tu jeszcze wrócę, no bo przecież trzeba poprawić wynik… :-)

wtorek, 19 sierpnia 2014

POLSKAMAN czyli... Wolsztyn i 226 km !

Cóż… siedzę sobie teraz w pracy i tak sobie myślę od czego zacząć ? Może od początku. Ostatni taki dystans robiłem w 2012 w Borównie i wykonałem zadanie w czasie 14:11 h. Pomyślałem, że najwyższy czas sprawdzić się ponownie na „królewskim dystansie”. Zapisałem się oczywiście końcem grudnia 2013. Trenowałem oczywiście głównie pod kontem wytrzymałościowym, ale też przebieżki i sprinty wydolnościowe. Postanowiłem więcej czasu przeznaczyć na rower bo to tutaj można najwięcej nadrobić. Kupiłem nawet spinning-a na zimę. Trenowałem 5-6 razy w tygodniu. Nieco odpuściłem pływanie, tylko 1 raz w tygodniu, tak by nie zapomnieć :-) Wiosną lekkie zrzucanie wagi 5-6 kilo i jestem zwarty i gotowy. Na dwa tygodnie przed startem sfolgowanie z treningiem do 4 w tygodniu i krócej od 1 do 1:30 h Ostatni trening na rowerze był w środę. W czwartek po pracy wyjazd do Tarnowa by odstawić drugą córcie do dziadków (jedna już tam była). Piątek rano około 10 wyjazd do Wolsztyna z Żonką. Pogoda ładna, choć zapowiadali pogorszenie na jutro deszcz, wiatr i zimno. Strach przed takim dzionkem, podnosi tylko adrenalinę. Autostrada wpijała pieniądze jak gąbka wodę - to bramni, to stacja i tankowanie… Zajechaliśmy po około 7 godzinach i nieco się spóźniłem na odprawę, ale co tam… Pierwszy nie będę więc zawsze będę za kimś podążał :-) Plan był prosty poprawić wynik z Borówna a jak się da złamać 13 h. Po zabraniu pakietu i odstawieniu rowerka do „stajni” kolacja w postaci Pizzy i powrót na kwaterę. Po rozpakowaniu i przygotowaniu „zabawek” na start, wypiliśmy z żonką jedno piwko na spółkę i… lulu. Rano wstałem przed czwartą, dla mnie żadna zmiana, przez blisko dwa lata wstawanie o czwartej na trening to już norma. Przemycie oczu, poranna kawa z bułeczką na śniadanie i pobudka żony która zawiozła mnie na start na 5 rano. Dla niej to już nie norma :-) za co oczywiście wielkie dzięki.
Na miejscu przygotowanie wszystkiego na T1 i T2. Zaliczyłem WC to dobry znak, że nie będzie sensacji na trasie. Gdy ubierałem piankę, zaczął padać deszcz i zrobiło się chłodno. Zakląłem pod nosem i pomyślałem, nieźle się zaczyna… Do startu było jakieś 400 m, szybki marsz i szybko wszedłem do wody na małą rozgrzewkę, na szczęście woda była cieplejsza niż powietrze. I nagle, olśnienie – zapomniałem chipa ! A do startu 5 minut, no nieźle, płynę bez niego !
Trzy… dwa… jeden… strzał z pistoletu punkt 6:00 rano Przede mną cały dzień harówki. Wystartowało nas około 60 wariatów. Bo jak na takich można inaczej :P Deszcz, wiatr a my na środku jeziora szukamy sensu tego co robimy. Płynąłem w miarę równo, nie szybko, nie wolno. Wiatr i fale,łykam wodę, przy wyspie pod taflą wody czuję nieprzyjemne muśnięcia czciny i wodorosli i ostatnia prosta, przestaje padać. Widać już koniec, przyspieszam...
Z wody wychodzę po 1:28 to tyko 2 minuty lepiej, ale za mną 3,8 km a przede mną… 180 km roweru. Podbiegam do gościa na „bramce” i proszę by mi zatrzymał czas, na szczęście dało się :-) .
Po zmianie gdzie spędziłem całą wieczność czyli 8 minut, ruszyłem na trasę rowerową już z chipem. Na szczęście przestało padać, choć ulica była mokra, a ja miałem opony slick-i czyli raczej na suchą nawierzchnię. Tempo 32-35 km/h Trzymać tak by nie spadło poniżej 30 Wyprzedzam jeden… drugi… trzeci… Do zrobienia 6 pętli po 30 km Trasa fajna prosta, brak wzniesień, choć nie idealna co do jakości, ale dobrze załatana :-)
Po trzecim kółku zaczynam odczuwać siedzenie i pieczenie w tyłek. Każde przyspieszenie i stawanie na pedały grozi skurczem. Zaczynam żałować, że nie miałem dłuższego treningu tak na 90-120 km. Tempo zaczyna spadać choć jeszcze jest powyżej 30, ale ostatnie okrążenie robię już na tempie 27-28 km/h Rower kończę z rewelacyjnym wynikiem jak dla mnie 5:51 czyli tempo 30,3 co daje blisko jedną godzinę lepiej niż dwa lata temu !
Przede mną jeszcze maratonik 42 km czyli 8 okrążeń, a czuję, że się trochę wypstrykałem na rowerku. Pogoda w kratkę trochę pada, trochę świeci słońce, ale w sumie nie jest zimno. Ruszam na bieg po 6 minutach przerwy. Trasa prowadzi wzdłuż jeziora i po uliczkach miasta. Biegnę… a raczej truchtam szybko, oby zrobić pierwsze cztery, a potem zobaczymy. Krótkie przejścia do marszu przy punktach z wodą i batonami. I dalej bieg… Tutaj chcę podziękować organizatorom za wspaniałą opiekę i zaopatrzenie. Choć Izo było beee, ale to już chyba norma, że izotroniki smakują jak smakują :P To po za tym Cola i woda ZIMNE, a banany, żele i batony wspaniałe. Najbardziej jednak posmakowała mi Cola którą piłem za każdym pitstopem.
Po około 20 kilometrach biegu przyszedł kryzys, zaczęło mnie wszystko boleć, nogi, stopy, plecy i Bóg wie co jeszcze. Choć wiedziałem, że jestem w stanie pobić swój wynik ale o ile… Biegnę 8-10 minut, idę 2 minuty. Czuję jak wszystko mnie pali, myślę sobie po co mi to wszystko ! Klnę pod nosem i znowu zaczynam biec, delikatnie jak po rozżarzonych węglach. Żonka pstryka fotki, a ja myślę sobie że pewnie wyglądam jak ostatni powstaniec :D Zaczynam ostatnie kółko zegar wskazuje czas 12h. Mam godzinę na ostatnie 5 km, biegnę... nie staję, ból jest nie do wytrzymania. W takich momentach dopiero się wie co to znaczy „człowiek z żelaza”.
Metę mijam z czasem 12:46:12 to o blisko 1:25 h lepiej ! Radość że znowu się udało, że nie padłem, że znowu 226 kilometrów zrobiłem o własnych siłach ! Choć teraz wiem, że mogę zrobić to poniżej 12h, ale to już może następnym razem, za rok… Podziękowania organizatorom za fajną imprezę choć to nie Gdynia gdzie startowało około 1500 zawodników, to jednak wrażenia nie mniej fajne, a zaplecze i obsługa stanęła na wysokości zadania. Pogoda w gruncie rzeczy też była spoko. Wielkie dzięki żonce, bez niej to by się nie udało :-)

sobota, 12 lipca 2014

STAŁO SIĘ...

Moja PRINCIPIA na kołach 26 już nieźle mi się wysłużyła. Zrobiłem przez ostatnie cztery lata kilka a może kilkanaście tysięcy kilometrów. Nie ukrywam, że mam do niej sentyment, dobrze służyła mi w pierwszych startach i nigdy mnie nie zawiodła w najważniejszych momentach ale czas było coś zainwestować. Pojechałem z nią na przegląd i okazało się że suport do wymiany, opona tylna również a cały osprzęt choć działający to jednak nieźle podstarzały. Wszystko było by ok., ale... moja strzała ma jakieś 15 lat !!! A do tego części niet :-( To znaczy może by coś zrobił, tu posztukował, tam załatał, albo... zapłacił jak za zborze. Cóż... ale trzeba coś zrobić, bo jak tu na IRONMAN-a jechać ??? I tak siedzę i dumam, rozmawiam z żonką a ona do mnie – A może byś tak sobie nowy kupił ? Szok ! Dwa razy mi nie trzeba było mówić, zacząłem szukać i... znowu ściana ! Albo słabizna i na ramie aluminiowej, albo cena powyżej 10 000 złotych, na co mnie niestety nie stać :-( Skontaktowałem się ze sklepem internetowym OLIMPIUS.pl i przedstawiłem im moje wymiary i zamiary i… dostałem propozycję kupna rowerku model z 2013 ostatnią sztukę akurat w rozmiarze dla mnie 50 z duuużym rabatem !!! I tu pojawił się uśmiech od ucha do ucha – fajny design, szybki, carbonowy, aero i w ogóle super ! FUJI D6 1.5 – piękny ! Przeczytałem na necie kilka opinii i info z testów i piszą, że rowerek naprawdę wart ceny, po za słabymi kołami Oval 327 i kasetą Shimano Tiagrą to nie ma się do czego przyczepić KLIKNIJ TUTAJ. Więc... dostawa we wtorek :-) Oczywiście zanim ruszę, trzeba go dopieścić - pedały, ustawienia aero, licznik, światła itp. Myślę, że miesiąc wystarczy by się przygotować do harówki w Wolsztynie ?

czwartek, 3 lipca 2014

V FRYDMAN TRIATHLON 2014

Przygotowania do startu przebiegły pozytywnie to znaczy zrzedłem z wagi o jakieś 7 kg, całą zimę męczyłem spinning i nieco treningu ze zmienną prędkością. Czyli standard :-) Pogodę zapowiadali fajną, ciepło jakieś 25 stopni i słońce z obłoczkami zanikającymi. Wiedziałem, że na starcie spotkam tam Romka i Darka z Rzeszowa i będzie można z kim pogawędzić o tym i tamtym. W sobotę po pracy zapakowałem dziewczyny do auta i w drogę. Najpierw do dziadków do Tarnowa, gdzie odstawiłem moje córki i po wypiciu kawki ruszyliśmy z żonką prosto do Frydmana. Na odprawę o 18 niestety nie zdążyłem, ale skoro już byłem tam dwa razy to myślałem, że nic nie straciłem. Okazało się, że jednak tak… zmienili trasę biegu! Na szczęście Romek mi wszystko wytłumaczył, a po za tym nie liczyłem, że będę pierwszy, więc zawsze będę miał kogoś przed sobą :-) Około 19:00 odebrałem pakiet i szybko na kwaterę. Po rozpakowaniu zdecydowaliśmy się z żonką na mały spacer samochodem do Nidzicy na zamek. A pogoda była naprawdę piękna… Około 6 rano słońce już mocno dawało po oczach, co prawda leżałem ale już do 7 nie mogłem zasnąć, ot mały przypływ adrenaliny :P Śniadanko, poranna kawka i oczywiście… kibelek, by na trasie nie było sensacji :D Na przystań dotarliśmy około 10:00 Ciepło… słońce daje, a przed nami ponad 50 km harówki. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, ostemplowanie numerami, pobranie chipów, przepakowanie w strefie T1 i 2 Wskoczyłem w piankę jakieś 30 minut przed startem i… szybko do wody by się nie ugotować. Woda naprawdę ciepła, nawet myślałem by ruszyć bez pianki, ale jednak przeważyła wygoda.
START był nieco po 11:30 Zakotłowało… parę łokci, draśnięć, kopnięć i… wydawało by się koniec ale nie. Patrzę… a chłopaki idą sobie obok po mieliźnie, no pięknie, woda po kolana. Robię parę kroków i znowu sus do wody. Woda nadal wrze. Na pierwszej boi wpływamy sobie na głowy. Kiedy to się skończy ? Druga boja podobnie. Dopiero na trzeciej, jak z wody wychodzą sprinterzy, troszkę się rozluźnia. Wyrównuję tempo i mocno ciągnę rękami, nogi staram się oszczędzać. Z wody wychodzę gdzieś w połowie stawki, czas pokazuje 24:57 NIEŹLE ! Siła i moc jest, biegnę do strefy T1. Szybka zmiana, patrzę a Romek jest tuż za mną. Zbieram szybko „zabawki” i ogień na trasę, byle zaliczyć szybko podjazd…
Ruszam, przede mną 40 km kręcenia… Podjeżdżam pod wzniesienia ustawiam przerzutki na największe i… kręcę. Po chwili czuję jednak moc, zaczynam zwiększać szybkość, staję na pedały i dalej, jeden rower… drugi… a ja coraz szybciej, zmieniam przerzutki na szybsze i… przyspieszam. Panorama po lewej już jest, zaraz koniec wspinaczki, zaczynam zwiększać kadencję, cel… kolejny rower ! Teraz kilka zygzaków, serpentyny, trzeba uważać bo można zakończyć przed czasem, a tego byśmy nie chcieli :D Zjazd… do Niedzicy, tam dużo pieszych i niedzielnych kierowców, a przecież mamy eeee… Niedzielę ?! Jadę dalej rozpędzam się, cisnę ile fabryka, patrzę a kadencja między 90-100 ! Czuję moc ustawiam przerzutki na najszybsze, a muszę przyznać, że moja strzała ma tarczę z przodu z 56 zębami ! Istny rekin, który przy zjazdach i prostych potrafi wykręcić niezły czas. Pilnuję kadencji by była powyżej 90 i tak cały czas, rower… za rowerem… mijam, tempo momentami dochodzi do 50 km/h, przy wzniesieniach redukuję o dwie-trzy przerzutki, tak by za bardzo nie zwolnić i dalej… Na trzydziestym kilometrze jeszcze jeden większy podjazd i… prosta do mety ! Czas w T2 1:23:52 tyle zajął mi rower. To jakieś 29 km/h z dwoma podjazdami, całkiem przyzwoicie !
Krótka zmiana obuwia, łyk Izo i… bieg, ooo dużo powiedziane ! Trochę się wypstrykałem na rowerze, ale przecież się nie położę. Truchcik, pomalutku do przodu, rozruszać kości, przyzwyczaić organizm, wyrównać tempo. Wszystko okej, ale to co zyskałem na rowerze, oddam na biegu. Jeden zawodnik, drugi… niestety ale mnie wyprzedza. Nie jest tego dużo, ale jednak… Słońce teraz zaczyna mocno prażyć. Na rowerze tego tak się nie czuje, bo jest wiaterek, ale na biegu jest już grzej. Byle pierwsze kółko… a potem to już odcinanie kuponów, chyba… :-) Biegnę i myślę, a może by tak do marszu... ? Tak na… 5 minut, ale… NIE ! Biegnę dalej, przede mną wał długi na jakieś 2 kilometry. W innych okolicznościach, super klimat na poranny trening, ale teraz to prosta bez końca ! Kończę pierwsze kółko z czasem około 25 minut. Jest dobrze idę na czas poniżej 3h. Byle do przodu. Mijam Darka, on dopiero wbiega na trasę, jak to sam mówił – Brałem prysznic w T2 :D Lecę dalej wyprzedza mnie kilka osób, ale mnie też udaje się kogoś wyprzedzić. Wbiegam ponownie na wał, to już końcówka, przyspieszam…
Wpadam na metę z czasem… 2:51:50, to o 00:15:55 lepiej niż w dwa lata temu i aż o 1:03:33 niż na moim debiucie w 2011 roku ! W open 89 miejsce na 141 zawodników. Może jeszcze to nie pudło… ale pniemy się do góry :-) Na koniec chcę podziękować organizatorom za fajną imprezkę, może i było kolka niedociągnięć organizacyjnych ale nie będę się nad tym rozwodził, mam nadzieję, że organizatorzy staną na wysokości zadania i na Tatraman-a będzie wszystko grało. A ja teraz przygotowuję się do kolejnej startu w Wolsztynie koło Poznania, czyli… POLSKAMAN na dystansie długim 226 km. Przy tym Frydman to… pestka :P ZAPRASZAM DO OBEJRZENIA FOTO Z FRYDMANA

środa, 9 kwietnia 2014

Test na Półmaratonie Rzeszowskim…

Cóż, na wstępie napiszę o naszych prognozach pogody, gdzie wszystko to „babka na dwoje wróżyła” Trzy dni przed startem zapowiedzi były optymistyczne, zero chmur i temperatura około 17 stopni, w miarę upływu czasu zmiana szła szybko. Tak, że w niedzielny poranek kiedy miał być bieg już padał sobie deszczyk i temperatura nie zachęcała do wychodzenia z domu. Dzień wcześniej oczywiście odebrałem pakiet startowy i zapoznałem się nieco z trasą biegu. Wydawała mi się fajna, oby tylko nie lało... Przed dwunastą zameldowałem się już na starcie gdzie spotkałem Romka z którym będziemy startować we Frydmanie. Zagryzłem batonika popijając napojem energetycznym i lekko się rozgrzałem. Pogoda na szczęście już była łaskawa i co prawda nie było za ciepło, ale też nie padało i nie wiało. Start miał być o 12:30 Ustawiłem się koło „zająca” 1:50 razem z Romkiem choć on planował 1:45, to jednak pierwsze kółko chciał zrobić spokojnie. Na starcie ustawiło się około 1000 osób, potem okazało się, że jakieś 850, ale pewnie pogoda niektórych wystraszyła :-P Ruszyliśmy dość ostro... jak dla mnie oczywiście, Romek nadawał tempo. „Zająca” 1:50 zostawiliśmy gdzieś z tyłu. Na GPSie Romka tempo 5:00 – nieźle ! Stwierdziłem, że spróbuję utrzymać tempo do połowy, a potem zobaczymy...
Szło całkiem dobrze, nawet od czasu do czasy przeprowadzaliśmy krótką konwersację. Na około kilometr przed połową Romek poszedł do przodu, hmmm a może to ja zwolniłem ? Nieważne wyrównałem tempo i dalej już swoim tempem. Połowę minąłem z czasem około 53 minuty, szybki rachunek i idę na 1:46 Trochę za szybko jak dla mnie, chyba... Wyrównać tempo i byle do P2 gdzieś na 15 kilometrze. Romek już gdzieś daleko z przodu walczy o 1:45, a ja myślę czy 1:50 jest dla mnie ? Na razie Goś z Balonikiem 1:50 mnie nie wyprzedza, czyli jest dobrze. W pewnym momencie jakaś dziewczynka z wagą jakieś 30 kg mnie wyprzedza, biegnę za nią. Wodopój... zwalniam, łyk czystej wody mijam dziewczynę. Przejść do marszu, czy nie...??? Biję się z myślami, ale patrzę w bok i porcelanowa dziewczyna mnie dogania. Decyduję... wyrównuję tempo, biegniemy razem. Zamieniamy kilka słów. Ja, że już trochę trenuję, ona... że w ogóle nie biegała, jedynie trochę w zimie na bieżni. Taaak, myślę sobie, że ja to przecież M40, a ona K20... najwyżej. To już jakieś ćwierć wieku różnicy ! Nieważne... biegniemy, byle do mostu jednego... drugiego. Biegniemy deptakiem wzdłuż Wisłoka. Przebiegamy most, ostatnie półtora kilometra, a tu nagle z lewej... balonik 1:50 ! O nie ! Tyko 1,5 km do końca ! Przyspieszam, wyprzedzam kilka osób. Oddech mam już ciężki. Wbiegam na ostatni most i prosta do mety. Mija mnie znowu balonik, trzymam się go z tyłu, zegar pokazuje, że mam jeszcze rezerwę. O co chodzi ??? Gość się zatrzymuje, chyba po prostu nieco wyrwał do przodu. Daję Maksa i mijam metę z... 1:49:04 na moim zegarze (netto) !!! Szok ! Dałem radę złamane 1:50 Brutto: 1:49:21 Po prostu nie wierzę, w najlepszych snach nie myślałem o tym. Na 851 zawodników 405 miejsce, to już nie jeden z ostatnich, to już... pierwsza połowa ! A sezon dopiero się zaczyna... Dzięki Romkowi i Asi, bo tak ma na imię porcelanowa dziewczyna, za trzymanie tempa i wspólne bieganie, a organizatorom za spoko imprezę i fajną trasę. Mam nadzieję, że za rok będzie podobna.