środa, 25 kwietnia 2012

Relacja z Cracovia Maraton 2012

W sobotę po porannym basenie i 4 godzinach pracy (trwały chyba wieczność :-)) zapakowaliśmy naszą Mazdę i ruszyliśmy oczywiście na Tarnów do dziadków. Planowałem nocleg w Krakowie, ale w efekcie stwierdziłem, że najlepiej będzie jak rano pojadę pociągiem i tak zrobiłem... Wstałem o 3, cóż wstawanie skoro świt chyba już mi weszło w krew :-) Kawka i kromeczka z wędlinką na start, potem jazda pociągiem i jestem w Krakowie gdzie na Błonia dostałem się jak burżuj Taxi . Słoneczko już się od rana przebija przez chmury, zapowiada się słoneczny dzień. Na miejscu gdy dotarłem byli już pierwsi Maratończycy :-) O dziwo czas do startu płyną mi szybko. W między czasie wypiłem dwie kawy (jedna GRATISOWA :-)) i zjadłem batona proteinowego. Organizację oceniam na pięć ! Wszystko jest: darmowa kawa, śniadanie w postaci kromek „WARSA” z czym chcesz, ze dwadzieścia TOI-TOI i o co się w drodze martwiłem depozyt. Co mnie jedynie dziwi to promocja firm sportowych. Moim skromnym zdaniem w takich miejscach, chcąc oczywiście się wypromować ceny powinny być powiem delikatnie umiarkowane jeśli nie minimalne, a były ZAPOROWE. Już nie chcę porównywać do cen na allegro, ale choćby do normalnego sklepu to były dwu i trzykrotnie wyższe, oczywiście nie wszystko ale większość, cóż pogratulować, fakt można tam „wydoić” klienta :D Wracając do tematu, na godzinę przed startem było już całkiem ciepło i dużo słońca, i w zasadzie bez chmurki :-) Przebrałem się w ciuszki i resztę zaniosłem do depozytu. Na starcie było już sporo ludzi. Start podzielony na sektory, chłopaki na motorach, muza i w ogóle pozytywny nastrój. Rozgrzewka i rozmowa z żonką przez telefon jak ma jechać, bo planuje z dziadkiem i Olą przyjechać na metę by mi trochę pokibicować. Na kilka minut przed startem ustawiam się w swoim sektorze 4:30-4:45 – jest ciasno... mały stresik... odliczanie... i... START i... nic :-) Niestety jak się ma czas 4:30 to trzeba poczekać, linię startu przekroczyłem jakieś 2 minuty po strzale. Stres, wypite 3 kawy zaczęły mi uciskać na wentyl i zamiast o tempie, myślałem o WC Na szczęście po okrążeniu Błoni jakieś 5 km przy wodopoju dorwałem „budkę” i… ulga do kwadratu, chyba wiaderko… tu jeszcze był luzik. Trzymałem się „zająca” i szło bardzo dobrze. Przy 17 km padło mi MP3 i koniec powera, jeszcze mniej więcej w tym samym czasie zobaczyłem czołówkę biegnącą w przeciwnym kierunku. Masakra ich jeden krok, to jak moich 3 albo i 4 sprawdzam... a oni są już gdzieś na 30 km ! No, no mnie do nich jeszcze trochę :D Połówkę minąłem z czasem około 2:20 i to by było tyle... jeszcze jakoś truchtem do 25 doleciałem, a potem niestety skurcze ud i szybki marsz wydał się ciężki, każda próba biegu kończy się skurczami, odpuszczam, pozostaję przy szybkim marszu i tak do około 30 kilometra, potem zaczynam krótkie odcinki biegnąć. Pogoda zaczyna się psuć, nadciągają czarne chmury i dosłownie i w przenośni, wieje, zaczyna mi być zimno. Na około 35 kilometrze wpadam na pomysł by użyć stopera wstecznego, ustawiam i alarm władcza się co 2 minuty i tak dwie minuty bieg i dwie minuty szybki marsz i tak docieram do mety... z czasem 5:26:56 brutto (5:24:22 netto) Życiówka poprawiona ! Teraz wiem, że chcąc nazywać się maratończykiem trzeba przebiec go od startu do mety, to wyzwanie jeszcze przede mną... Dzięki za doping żonce, tacie i mojej córci Oli