środa, 3 września 2014

TATRAMAN czyli… EXTREME TRIATHLON PL

Cóż jest poniedziałek 1 września 2014 roku. Siedzę w pracy i zastanawiam się co napisać o moim ostatnim starcie w Tatraman. Tym razem pojechałem w piątek sam, to znaczy zawiozłem córcię do Babci i wsiadłem w auto i ruszyłem do Niedzicy nad zalewem Czorsztyńskim. Trasę dość dobrze znam bo byłem tam już 3 razy w sąsiedniej wiosce Frydmanie na 1/4 IM Pogoda piękna, choć zapowiadali na jutro przelotne opady, ale na szczęście ciepło coś ponad 20 stopni. Choć tutaj w terenie Tatr często nijak to się ma do rzeczywistości :-)
Po przybyciu na miejsce około 17 zauważyłem, że wszystko dopiero się rozkłada. Zamieniam kilka słów z Panem Lucjanem-organizatorem i dowiaduję się, ze jest to impreza niskobudżetowa, czyli za wielu sponsorów nie udało się pozyskać. Nic dziwnego, dla niespełna 30 szaleńców…? Tak, tak… tylko niecałe 30 osób podjęło to wyzwanie ! I powodem nie jest tu bynajmniej (tak mi się wydaje) strach ale po prostu słaba promocja i tyle. Spowodowane to jest dość późnym załatwieniem pozwoleń i takich tam… Ale nie będę się nad tym rozwodził. Pobrałem pakiet startowy i pojechałem na kwaterę się zameldować. O 20 była odprawa techniczna. Gdzie dowiedzieliśmy się, na co się piszemy :o Jako, że pierwszy raz startuję w zawodach gdzie trasa start-T1-T2-meta nie są w jednym miejscu, więc po odprawie musieliśmy zdać depozyty do T2 i T3 czyli po zawodach. Wieczór był ładny i dość ciepły, nie wiem czemu ale tej nocy jakoś nie mogłem zasnąć, chyba trochę się denerwowałem, a przecież nie był to dla mnie pierwszy raz…
Rano wstałem o 4:30 jak zwykle poranna toaleta, kawka i bułeczka. Na starcie zameldowałem się o 5:30 i zaraz skapnąłem się, że zapomniałem Izotronic na rower ! W auto i na kwaterę, po zabraniu, odstawiłem auto na parking (bezpłatny) i na start . Dzięki miłym Słowakom za podrzucenie na start, bo jednak z parkingu był kawałek. Na starcie już wszyscy się przygotowywali. Atmosfera była super, można było z kim pogadać, czy uzyskać informację. Temperatura wody około 19 stopni i bez mgły. Jak na tę porę dnia dość ciepło.
Wystartowaliśmy kilka minut po siódmej, wskoczyłem do wody tuż przed startem i od razu uderzył mnie chłód, a przede mną 2 kilometry… Płynąłem równo, bez ciśnienia ale mocno, po chwili już było nieźle. Trasa pływacka usytuowana była miedzy dwoma zamkami w Niedzicy i Czorsztynie. Pod skarpą na której stał zamek jest skała wystająca na której ponoś opalał się sam Janosik :D Stanowiła ona punkt zwrotny, po opłynięciu jej powrót. Z wody wyszedłem po 50 minutach… słabo, ale był moment, że nieco mnie zniosło i musiałem troszkę prostować. W strefie małe manicure :-) zagryzienie batona i ruszamy na wycieczkę rowerową… w góry ! Początek do granicy, a nawet kilka kilometrów za granicą było ok., tempo 30-40, lekkie wzniesienia nic poważnego. W pewnym momencie wolontariuszki kierują nas w prawo. Zakręt i… góra. No to się zaczyna – pomyślałem sobie. W zasadzie nie ma co się rozpisywać od 10 do 33 kilometra cały czas w górę. Momentami myślałem, że może coś im się pomyliło i wjeżdżamy od razu na Kasprowy :D Za każdym wzniesieniem myślałem, że to koniec, a tam kolejny podjazd, nie było końca… Na 33 kilometrze są dziewczyny z wodą i bananami, chwila oddechu. Potem zjazd i główna droga na szczęście w dół. I tak jakieś 10 km.
Z jęzorem na wierzchu trudno jest się rozglądać, ale zaznaczyć muszę, że widoki przepiękne, objeżdżamy całe tatry do okoła, lasy, potoki, po prostu natura. Potem kolejna wspinaczka do tego pod wiatr, nic tylko sama przyjemność :P Klnę jak szewc. Zauważam, że jazda pod górę to męka i wszyscy mnie wyprzedzają, natomiast z góry i po prostej idę jak strzała. Jedno to pewnie przełożenia, a drugie to jak zwykle mało treningu na dużej kadencji. Cóż jak już się wykląłem, popłakałem i miałem wszystkiego dość to po chyba setnej wspinaczce koniec jazdy pod górę i ostatnie 5-8 km zjazdu. Rower kończę z czasem nieco ponad 4h – MASAKRA ! A przede mną jeszcze bieg i to jaki ! Szybka zmiana czyli… 7 minut :D Zabieram bułkę z jakąś padliną i ruszam. Pogoda piękna nieco wietrznie ale ciepło. Tak sobie biegnę i szukam gdzie to mam skręcić na szlak i dobiegam do chłopaka co kieruje rowery do strefy zmian. Pytam – bieg to prosto ? A on – nie, musisz się wrócić do potoku ! I znów klnę pod nosem, nie dość, że czas bida… to jeszcze 15 minut biegu GRATIS ! Wracam na trasę i ruszam na 17 kilometrów asfaltem, trasa w miarę równa, ale pozory mylą, cały czas lekko do góry. Biegnę 4-6 minut i 2 szybki marsz z wciągnięciem dwóch łyczków Izo by się nie odwodnić. Z czasem zmiana dwa na dwa, a na koniec gdy już mijam setny chyba zakręt kolejne wzniesienie, gdy już myslę , że te 17 kilometrów się nie skończy, gdy już myślę, że zaraz będzie po Izo i chyba się odwodnię, zauważam samochód GOPR i chłopaków czekających na nas z wodą i kierujących na szlak na Kasprowy. – Jeszcze tyko godzinka szybkiego marszu – mówią chłopaki po słowacku. Szybkiego…? Chyba nie wiem co to jest ? Jestem nieźle odwodniony, wypijam ze 3 kubki wody i napełniam bukłak w plecaku. Ruszam na ostatni „spacer farmera” :-) Można tak powiedzieć, bo nogi jak z ołowiu do tego cały czas lekkie przykurcze, ale walczę i wspinam się coraz wyżej, a szczytu nie widać ?! W pewnym momencie Słowaczka która mnie wyprzedziła (jedna z dwóch dziewczyn na tym wyścigu) krzyczy – JEST, widać koniec ! Przyspieszamy i na metę wpadam z czasem 8:59:13 Cóż daleki od ideału i miejsce też nie będę się chwalił, ale było nieźle, a w zasadzie SUPER ! To impreza którą każdemu polecę. Jeśli myślisz, że wszystko wiesz o triathlonie to zapraszam na Tatraman-a… za rok. Ja na pewno tu jeszcze wrócę, no bo przecież trzeba poprawić wynik… :-)