środa, 5 czerwca 2013

X Bieg Rzeźnika po raz pierwszy…

Na wstępie napiszę, że ostatni trening zrobiłem w środę. Było to ostre 35 km rower i 14 km bieg po górkach. Czułem się nieźle, ale… no właśnie, czy to wystarczy ? W czwartek (Boże Ciało) wstałem około siódmej. Śniadanko i około pierwszej żonka zrobiła pyszny obiad, a potem przyjechał Jarek z Anetką i ruszyliśmy w drogę do… Cisnej. Odprawa i zbiórka była o 18:30 choć w rzeczywistości trochę się wszystko opóźniło. Na Past Party było Ala spaghetti, niestety ilość dla przepiórki , więc dobiłem się kaszanką, no i… zupa chmielowa musiała też być :-) Jarek mój partner w Rzeźniku to dobry zawodnik, startuje regularnie i często w maratonach, nie wspomnę już, że to jego czwarty Rzeźnik. Cóż ja przy nim to nowicjusz ! Po zabraniu pakietów startowych i krótkiej odprawie zabraliśmy się na kwaterę niedaleko, bo jakieś 15 km od Cisnej. Mała kolacyjka i kosmetyka i do wyrka wskoczyłem około 10. O 11 zbudził mnie deszcz i to siarczysty i tak lało do 1 w nocy kiedy wstawaliśmy i wtedy przestało padać. Do Cisnej wyjechaliśmy o 2, a z stamtąd około 2:30 autobusami do Komańczy na start. Gdy wysiadaliśmy było o dziwo ciepło i przyjemnie, już nie padało więc mogliśmy się dobrze przygotować. Przed nami 77,7 km po górach i dolinach, nie ukrywam, że miałem stracha. Wiedziałem, że… będzie bolało ! START! 3:30 Wolniutko wszyscy ruszyli, nie jak w wyścigu, a raczej jak na popołudniową przebieżkę. Ha, ha, hi, hi, żarty i śpiewy, no… zaraz to się skończy. Pierwsze 10 kilometrów to asfalt i droga dobrze ubita, potem… to już walka z żywiołem. Wspinaczka, błoto, ślisko, zimny wiatr na wysokości i znów błoto w dolnych partiach gór. W górze kurtka, na dole koszulka, u góry w miarę sucho, na dole błoto i ślisko. Na pierwszym przepaku Żebrak (2:30:26) tylko dwa łyki Izo i w drogę ! Za nami 16 km przed kolejne 16. Jarek główny dowodzący zdecydował, że na ten odcinek nie bierzemy bukłaka i dobrze zrobił, jedynie pas z Izo i chusteczki (wiadomo po co:-)), oraz kurtka, rano w górnych partiach było jeszcze zimno. Cisna (5:03:57 to czas już po przepaku) Ostatnia prosta do punktu czyli auta to asfalt. Niby super , ale ja już mocno zmęczony, niby biegnę ale jakoś wolniutko. A to dopiero 32 kilometry. Byle do 42 (maraton) a potem to już odcinam kupony do końca… :-) Postój długi jakieś 15 minut, zmiana skarpet z mokrych na suche. Batonik, łyk Izo, zostawiam kurtkę i zabieram bukłak, oraz… od Cisnej można mieć kije ! Nie siadam ! Wiem, że jak siądę to KONIEC ! Więc dreptam w miejscu i tyle. Jarek zalicza WC, ja nie, choć szkoda, bo było by lżej :D Ruszamy na kolejny odcinek! Chlap, chlap, pierwszy strumyk i… buty mokre i to by było na tyle suchości :-( Nigdy nie trenowałem z kijami, ale… jednak pod górę się przydały. Dość odciążają nogi i zauważyłem, że wchodzenie o dziwo idzie mi lepiej niż schodzenie ?! Plan był prosty w górę idziemy w dół biegniemy, choć to drugie to dużo powiedziane. Zauważyłem, ze ten plan to chyba większość miała :-) Jarek mocno ciśnie na tempo, wiem, że jest w formie i jak by miał dobrego partnera to szedłby na 12h, ale ze mną ?! Walczyłem by poprawił swój najlepszy wynik z przed dwóch lat 14:37 h Wiem, wiem, że to szaleństwo, ale postawiłem wszystko na jedną kartę damy radę, albo… padnę. Więc, Jarek nadawał tempo, a ja starałem się go dogonić. Jarek miał Garmin-a z GPS-em i pytałem go o tempo i który kilometr, choć im dalej to kilometry uciekają coraz wolniej. Nogi coraz bardziej bolą, a tu ostatnie 6 kilometrów do Przepaka to asfalt i Jarek mówi - teraz ciśniemy ! Wyprzedzamy jakieś 10 par. Smerek (8:55:32 to czas już po przepaku), dopadamy auto i… padam na twarz, jestem wykończony, a Jarek… jak by był po porannym półgodzinnym treningu… Cyborg ?! Cóż, uzupełniam bukłak, czekolada, ale już nie zmieniam skarpet, bo to bez sensu, jedynie wyciągam z butów patyki i kamyki i ruszamy dalej. Kolejne błoto, woda i wspinaczka do góry. Zaliczamy Połoninę i Chatka Puchatka gdzie robimy krótką przerwę na foto. Przypominam sobie jak byliśmy tu razem z żonką, która była w 6 miesiącu ciąży z moją pierworodną córcią Olą, 7 lat temu, Ech jak ten czas leci, choć w tej chwili to raczej się ciągnie :-) Już wszystko boli, stopy, łydki, uda, wszystkie stawy i kręgosłup. Każdy krok to ból ! Ostatni Przepak Berehy (12:25:26) zaliczamy szybko. Dostajemy tu puszkę napoju energetycznego, czyszczę buty i… ostatnie 9 kilometrów. Jak dobrze pójdzie to damy radę ! Niestety… ostro ruszyłem, ale chyba za, bo szczyt był baaardzo daleko. Byłem już wykończony, wspinaczka to już 10 kroków i postój na kilka oddechów i tak na sam szczyt. Potem spacer, bo biec już się nie dało, Połoniną Caryńską i zejście które trwało chyba wieczność. Ból nie do wytrzymania, myślę sobie, dobrze, że chociaż skurczy nie miałem, choć już od jakiegoś czasu cały czas czuję, że zaraz mnie złapie. Meta (14:46:24) Mogę sobie zaśpiewać: To już jest koniec, nie ma już nic… Ból, zimno, mokro, mam dreszcze… Zabrakło jakieś 8 minut do poprawienia wyniku Jarka, ale dla mnie biorąc pod uwagę ilość zawodników i miejsce (215/408) to najlepszy wynik do tej pory !!! Jestem mega zadowolony i wiem, że gdyby nie Jarek to nawet nie wiem czy bym go ukończył, a co dopiero z tak dobrym wynikiem. Podsumowując. Impreza super ! Pogoda w sumie dopisała, bo deszczu nie było, choć trasa mocno zmoczona po nocnym laniu deszczu. Gnaty mnie bolały jeszcze dzisiaj (środa, 5 dni po), choć mam już dwa treningi za sobą. Było naprawdę ciężko z 408 zespołów nie ukończyło 71 par !!! Czy bym to powtórzył ? Nie wiem, ale na razie namawiam żonkę by w przyszłym roku pojechała ze mną na „Rzeźniczka”, zobaczymy.......................................................................................................................... ZAPRASZAM NA FILM