poniedziałek, 17 lipca 2017

Triathlon Radłów 2017 - 1/4 IRONMAN

Na wstępie by wszystko było jasne, muszę cofnąć się o trzy tygodnie do tyłu. Jest sobota 24 czerwca, piękna pogoda i plan prosty... rower z Rzeszowa do Tarnowa czyli około 100 km i powrót w niedzielę. Ruszyłem po pracy czyli około godziny 15:00. Po ujechaniu 20 km w miejscowości Tczciana wyjechał mi jakiś wariat z podporządkowanej i bez rozpisywania się w szczegóły zaliczam DZWONA !!! Oczywiście zjawiła się straż, zaraz potem policja (około 20 minut) no i karetka. Na szczęście kończy się wszystko poobijanym tyłkiem, szwem na łokciu, skasowanym rowerem oraz uszkodzeniem obudowy mojego GARMINA. No to mam zawody... za trzy tygodnie! Rower czeka na rzeczoznawcę z ubezpieczenia, ja próbuje się poskładać do kupy. Po paru dniach (czyli dwóch :-) )jak doszedłem do siebie zacząłem powoli treningi, ale delikatnie oczywiście na siłowni i basenie. Bez jazdy na rowerze z przyczyn oczywistych. I tak w zasadzie do zawodów. Rower mogłem dopiero ruszyć w piątek czyli dwa dni przed zawodami bo rzeczoznawca dopiero wtedy się pojawił. Tak więc centrowanie koła nastawianie kierownicy i takie tam udało się zrobić w przeddzień zawodów i tak bez testowania roweru zapakowałem go na samochód i ruszyłem z rodzinką do Tarnowa... Start miał być o 12 w południe jak rok wcześniej z tą różnicą, że teraz pogoda wyśmienita do startu . Nie zimno, nie gorąco i bez opadów, a nie jak rok wcześnie lało cały dzień i zimnica jak cholera. W Radłowie zjawiłem się po 9 rano i od razu pobrałem pakiet startowy na zawody. Dla odmiany tym razem mały plecaczek i szybko schnący ręcznik. Zawsze to coś innego niż koszulka, których to już mam sporo w zapasie :-) Trasa zmieniona. Mała rozgrzewka, przed startem w wodzie i jestem gotowy. Chmm to dużo powiedziane, ale powiedzmy :-) Ustawiam się całkiem z boku by jak najmniej dostawać po głowie, boja nawrotowa słabo widoczna zwłaszcza w okularkach. Trzy..., dwa..., jeden... START ! Ruszam spokojnie, nie nerwowo. Zaraz po starcie mały zonk. Stary zegarek Timex który założyłem zamiast mojego Garmina czuję jak zsuwa się z ręki. Łapię, patrzę... a tu pękł pasek. No nieźle jak na początek. Trzymając go w ręku płynę dalej, byle do brzegu... Z wody wychodzę bez stopera. Brak pomiaru nie ułatwia. Czas pływania 950m 22:26 (wyniki podaję ze strony organizatora) to jakieś 5 minut słabiej. Pierwsza zmiana szybko 2:28, ruszam na rower...
Ruszam dość szybko, tak mi się przynajmniej wydaje. Wyprzedzam jeden, drugi, trzeci... Myślę sobie, trzeba nadganiać, bo czułem, że pływanie nie najlepiej. Pędzę ile pary w nogach. Cóż... bardzo mało wyjeżdżenia w terenie. Większość to rower stacjonarny i tyle. W połowie jazdy zaczyna się chmurzyć i kropić. Byle do strefy - myślę sobie. Ostatnie 5 km cisnę na maksa. Wpadam do strefy, na szczęście burza przechodzi bokiem. Rower 45km 1:18:16 to tylko 2 minuty słabiej ! Zmiana... tylko 2 minuty. Ruszam na ostatnie 10,5 km biegu. Trasa o połowę krótsza. Mamy do zrobienia 4 pętle po około 2,5 km. I jak zwykle na biegu wszyscy mnie wyprzedzają, choć mam wrażenie, że biegnę jak szalony :-) Wyrównuję i zaczynam biec swoim tempem. Atmosfera fajna, choć na biegu czuję bul w jednej nodze. Jak to się mówi... zmęczenie materiału. Uraz po wypadku się odzywa. Stawiam kroki delikatnie, byle do mety... Wpadam na metę...
Czas biegu 59:26 (4 minuty słabiej), wynik 2:44:34 to tylko 11 minut mniej ! Życiówki nie ma, ale i tak cieszę się, że udało mi się to ukończyć. Za miesiąc start na 1/2 Ironman w TATRAMAN-ie. Mam nadzieję, że uda mi się nieco lepiej przygotować, bez... przygód ;-)