piątek, 15 listopada 2013

Pierwsza Rzeszowska Dycha…

Zawody miały się odbyć w sobotę o 10:30. Dowiedziałem się o tym od Artura, który zadzwonił i spytał czy będę. Ja na to, że nie mam pojęcia o tych zawodach. Szybko na neta i rejestracja. Na szczęście limit zwiększyli do 700 osób i udało się zapisać. Pakiet startowy odebrałem dzień wcześniej. Wszystko był git. Koszulka, chip itp.… W domu przygotowałem ekwipunek i lulu spać. Rano oczywiście wyspałem się jak mops. Śniadanko dla całej rodzinki i jak zacząłem się ubierać zadzwonił Artur i mówi, że start na 10 km jest dopiero o 12:30. Ups… znów dałbym ciała. Więc zamiast na start pojechałem do pracy by coś tam jeszcze popracować ze dwie godzinki. Przebrałem się w pracy i około 11:30 pojechałem na start. Pogoda była super, przede wszystkim ciepło i bez deszczu. A, że jestem zmarzluch to i tak ubrałem długie spodnie i bluzę termo. Na miejscu spotkałem Romka który się już rozgrzewał. Razem byliśmy na maratonie Benedyktyńskim. Cóż nie ukrywam, że biega znacznie lepiej... na razie :-) Szykuje się na pierwszy Triathlon do Frydmana na Olimpijkę, myślę, że się tam spotkamy. Zrobiliśmy rozgrzewkę i kilka minut przed startem ustawiliśmy się kilka metrów za linią startu. Tam spotkałem Artura z którym zamieniłem dwa słowa. To zawodnik który ma czasy poniżej 40 minut na dychę, ech dla mnie to kosmos. Odliczanie, trzy, dwa, jeden, START ! Romek poszedł ostro. Myślałem, że chwilę pobiegniemy razem, ale się przeliczyłem. Jak bym biegł jego tempem, to po kilometrze gryzłbym glebę :D Zmieniłem nieco technikę niż w Tarnowie. Pierwsze 5 km spokojne i równe tempo, a potem ze zmiennym tempem co dwie minuty. Trasa wydawała się fajna, od startu do rynku, potem przez Jałowego do Nowego Światu i do mety która usytuowana była na linii startu. Biegło się w miarę dobrze, jedynie muszę zaciskać zęby na tych co mnie wyprzedzają, a jest tego sporo ! Co kilometr stoi osoba z tabliczką o przebiegniętym dystansie. Przygotowuję się do przyspieszenia, patrzę a tu tabliczka 6km ! Niestety gdzieś przeoczyłem tabliczkę z 5 , albo jej nie było… ?! Czas na 6-stym kilometrze 29:06. Nie jest źle, myślę sobie. Włączam timer na 2 minuty do odliczania i przyspieszam tak na zakres dwa. Zaczynam wyprzedzać, potem zwalniam na kolejne dwie i tak do 9 km. Potem już tempo wzrastające, by na ostatnie 200 metrów dać maxa. Metę przekraczam wciskam STOP i… 00:47:39 !!! Wow rekord, życiówka i 50 minut złamane ! Ale... aż ponad 4 minuty lepiej ?! Spotykam Romka i Artura którzy też wykręcili życiówki. Cóż... Romek miał GPS i wskazał jakieś pół kilometra mniej ! Tak to jest jak trasa nie ma atestu. Niby rekord, niby życiówka... a jednak pozostaje jakiś hmmm niedosyt. Takie duże miasto Rzeszów myślę, że stać na profesjonalizm tym bardziej, że tu mieszkam. Po za tym impreza ok, medal, grochówka czy pomiar czasu. Myślę, że i tak jest coraz lepiej bo na 637 zawodników byłem 335 to już nie jeden z ostatnich :-)