środa, 5 września 2012

BORÓWNO 2012 - MÓJ PIERWSZY IRONMAN… (cz I)

Wyjechaliśmy w piątek wieczorem po pracy do Tarnowa, by odstawić naszą drugą córcię do dziadków, bo pierwsza już tam była, baaa prawie całe wakacje :) Kolacyjka, sprawdzenie jeszcze raz trasy dojazdu do Borówna, oraz pogody na weekend i spanie. Przyznam, że jeszcze tej nocy spało mi się o dziwo… szybko, czyli dobrze. Wstałem o 7 rano poranna toaleta i śniadanie, krótkie sprawdzenie czy wszystko jest na miejscu i jazda w drogę. Pogoda tego dnia nas nie rozpieszczała, lało prawie do południa, ale prognozy mówiły, że od północy ma się przejaśniać, więc byliśmy dobrej myśli i faktycznie za Łodzią zaczęło wychodzić słońce. Trasa mocno pofałdowana… przez remonty oczywiście, więc dojechaliśmy na miejsce dopiero o 17:30. Słonko już miało się ku zachodowi, ale było :) Organizacja na medal, wszystko jasne co, gdzie i jak ! Wstawienie roweru do strefy, pobranie numerka (48) oraz parę miłych prezentów od sponsorów (fajna latarka - szkoda, że różowa i koszulka z fajnego materiału), wieczorny apel i szczegóły techniczne co do trasy i takie tam… I na koniec oczywiście pasta party, czyli „ostatnia wieczerza” :D Ala spaghetti - smakowało, choć moja żonka robi lepsze :) Hotel zarezerwowaliśmy w Bydgoszczy jakieś 15 km od Borówna. Bez komentarza, moje niedopatrzenie i tyle. Na szczęście bez zbędnego kręcenia i stania zbyt dużo na światłach. W hotelu zameldowaliśmy się przed 22:00, szybki prysznic, przygotowanie worków do zmian T1 i T2 i do spania… i tu pierwsza „ściana”, czyli nie mogłem zasnąć chyba do 1 w nocy, a wstawałem o 4:30 !
Ze wstaniem jednak nie miałem problemu, od ponad roku 4-5 razy w tygodniu wstaję o 5 rano na trening, a po za tym adrenalina już była w górnych granicach :D Kawka, batonik i banan, to moje śniadanie. I tak na jedzenie nie miałem ochoty, ale wiedziałem, że trzeba się naładować… na tę „charówkę”. W T1 zameldowałem się przed 6:00, już tam kilku Batmanów stało i czekało na otwarcie strefy. Ostatnie dobicie koła i napełnienie bidonów Izo robiłem w ciszy. Odwieszenie worków, założenie pianki i… 300 metrowy spacerek do plaży, gdzie wszystko ma się zacząć. Słoneczko już wychodziło za horyzontu, będzie pogoda – pomyślałem. Żonka cały czas jest ze mną i kręci film, oraz mnie uspokaja, bo adrenalina chce już ze mnie chyba wyskoczyć :D Woda ciepła, tylko szukam boi gdzie mam płynąć i widzę jedną, a gdzie druga ? Ktoś pokazuje, że tam gdzie słońce, o cholera – pomyślałem, że to kawał drogi i do tego pod słońce – nieźle i tak cztery razy, baaa…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz