czwartek, 15 września 2016

IV Łańcucki klasyk szosowy 2016

Cóż... długo się zastanawiałem czy coś napisać. Ale jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć i B . Start na rowerach szosowych. Co prawda pytałem wcześnie czy można na triatlonowych i dostałem odpowiedź, że TAK ale jak pojechałem na start niestety byłem sam :-( Wszystkie maszyny to typowe kolarki, no jeśli chodzi o rodzaj bo o klasę to istne strzały, carbon, szerokie koła itp. No ale skoro już jestem i ponoć mi wolno to jedziemy. Niedziela od samego rana przepiękna ! Słoneczko i ciepło. Na start który miał się zacząć o 12 pojechałem samochodem. Na miejscu był duży parking więc bez problemu znalazłem miejsce. Zaparkowałem i poszedłem do punktu odebrać pakiet. Kilka kółek rozgrzewki i trzeba się było ustawić na starcie. Ruszyliśmy z pod ośrodka wolno bo ostry start miał być jakieś kilometr dalej. Nie szarżowałem, jechałem gdzieś z tyłu. Myślę sobie, że lepiej wyprzedzać jak być wyprzedzanym :-) W końcu wszyscy zaczęli ostrą jazdę i jakoś nie wielu wyprzedziłem... Po około pierwszych 10 km zaczął się pierwszy podjazd. No i zaczęło się... ciężko, szybko przeszedłem na najlżejsze przełożenie. Walczę jak lew, w końcu zjazd i ledwo się mieszczę w zakręcie. No o mały włos bym skończył w rowie. Jadę dalej. Patrzę a gość na góralu mnie wyprzedza. No nieźle myślę sobie. Po zjeździe była zaraz następna górka i... następna i... chyba te górki się nie skończą co podjazd znów mnie ktoś wyprzedza. Gdy minąłem 30 kilometr i znowu zobaczyłem że mnie ktoś wyprzedza odpuściłem i zwolniłem wziąłem łyk kofeiny i zagryzłem żelkiem. No jeśli to można nazwać zagrychą :-) Odwracam się a tam już nikogo nie widzę, taaak a miało być tak pięknie a wyszło... jak zwykle. Pewnie jestem ostatni... myślę sobie, ale jadę dalej. Kolejne wzniesienie i... rower staje w miejscu, po prostu ani drgnie. Zaraz wybiję sobie zęby, bo nie ćwiczyłem stania na rowerze. Schodzę i idę 1, 2, 3 minuty, nie wiem przestałem liczyć. Mam dość, wszystkie limity czasowe przekroczone, zaczynam myśleć o jakieś bajeczce dla żony, ale rezygnuję z bajkopisarstwa i ruszam dalej. Ostatnie 10 kilometrów to z górki lub z w miarę równo. Rozpędzam się. Do gana mnie 3 gości, o nie, wystarczy tego ! Cisnę ile wlezie, choć nóg już prawie nie czuję. Wpadam na metę z czasem 02:46:07 to jest 166 miejsce na około 200 zawodników. 65 kilometrów szosy... zaliczone. Nie jestem ostatni, a miałem być... w pierwszej setce. Miałem... ale nie tym razem, może kiedyś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz